W obyczajach Rzeczpospolitej Babińskiej – towarzyskiej imprezie, którą w podlubelskiej wsi prowadzili Pszonkowie w XVI i XVII w. przez trzy pokolenia – istotną rolę odgrywało wypicie do dna przez przyjmowanego nowicjusza sporych rozmiarów pucharu. Nazwany był on wilkiem (wilkumem), od niemieckiego „Wilkommen”, jako że pito z niego, witając gości lub wstępujących do bractw cechowych. W „aktach” Rzeczpospolitej Babińskiej pod datą 6 X 1643 r. czytamy: „Paweł Robertowski, będąc w Rzeczypospolitej Babińskiej, gdy taż Rzeczpospolita według zwyczaju dawnego wilkum Jego Mości oddawała i prosieła, aby ochronnie z niem postępował, ochraniając antiquitatem, obawiając się iacturam similem, którą poniosła w śklenicy staroświeckiej [...], odpowiedział, że się obawiać nie potrzeba, gdyż ma ten zwyczaj, choćby najwięcej pił, gdy się Jego Mość obalić ma, wprzód kieliszek postawi”. Babiński wilkum już wówczas uchodził za cenny zabytek („antiquitatem”), tym bardziej, że wspomniana krucha szklenica nie przetrwała hulanek.
Rozmiary owego pucharu, w zapiskach zwanego poufale „kieliszkiem”, nawet w XVII stuleciu budziły szacunek. Jak stwierdza pisarz grodu lubelskiego Piotr Raszewski w jego wierszowanej charakterystyce:
Kielich babiński podszywszy futrem,
Grozi noclegiem i pijanem jutrem,
Bo nachyliwszy, głowa w niego wchodzi:
Ociec potomka podobnego rodzi.
Stąd nie dziwią częste w aktach Rzeczpospolitej Babińskiej wzmianki o tym, iż kandydat nie był w stanie wychylić go w całości. Stanisław Krassowski 10 VI 1644 r.: „kieliszek, choć niewielki, babiński nieochotnie [...] wypijał, ale go barzo dzielił”. Także wspomniany Robertowski: „obiecał za cztery razy wypić go, a przecie akomodując się urzędnikom, wypieł go za trzy razy”. W staropolskim obyczaju bachicznym wypicie pucharu wina inaczej niż duszkiem, uchodziło za poważne uchybienie gospodarzowi. Dlatego też niechlubną praktykę picia wilka na raty starał się ukrócić w 1663 r. ksiądz Wawrzyniec Pieczątkowski, do którego parafii Babin należał: „gdy goście w Babinie byli, którzy po pół kieliszka wina wypijali, gorąco upominał, aby zupełnie wypijali”.
Warto odnotować, iż w 1650 r. wilkiem zaopiekował się również Jan Andrzej Morsztyn, z pełną świadomością, iż obcuje z eksponatem starodawnym i cennym, do rejestru urzędników babińskich wpisał się takimi słowami:
A to i do mnie skoczył kubek wina,
Za co zostałem Poetą z Babina;
A że nie dosyć na jednym urzędzie,
Za to, żem pilno chronił przy obiedzie
Kielicha, który stary jak te księgi,
Godzien pochwały, bo spory i tęgi,
Wielki burgrabia uczynił mię szklarzem.
Stanisław Sarnicki, który w rocznikach z 1582 r. dał pierwszą historyczną wzmiankę na temat babińskiej imprezy, odnotował również, że babińczycy: „Miejsce swoich zgromadzeń określali żartobliwym słowem giełda, wyrazem zapożyczonym od gdańszczan, którzy nazywali tak swoją gospodę. Lecz u nas słowo to oznacza prostacką gadaninę tłumu współbiesiadników”. Wspomnianą gdańską gospodą był Dwór Artusa, goszczący zarówno mieszczan gdańskich, szlacheckich przybyszów do portowego miasta, jak i delegacje koronowanych głów, nie wyłączając książąt i królów. Przy czym giełdą nazywano w Gdańsku nie Dwór Artusa, gdzie obowiązywał zakaz prowadzenia rozmów handlowych, lecz plac bezpośrednio przed nim. Tak na początku XVII w. opisał go francuski dyplomata: „Przed tym domem plac jest bardzo duży, gdzie się schodzą licznie ludzie pocześniejsi, zarówno mieszczanie, jak urodzeni, i gdzie załatwiają swe sprawy handlowe i kupieckie, tak jak się dzieje na giełdzie paryskiej lub liońskiej”. Jak wyglądała giełda, daje wyobrażenie obraz Izaaka van den Blocka, którym w 1608 r. ozdobił sklepienie Sali Czerwonej Głównego Ratusza w Gdańsku.
Nieoficjalnie i wbrew zakazom rady miejskiej rozmowy handlowe toczono rzecz jasna i w Dworze Artusa przy piwie lub, w przypadku szlachetnie urodzonych, przy winie. Tamtejsze życie towarzyskie skupione było wokół powstających od 1481 r. Ław, stowarzyszających poszczególne grupy bywalców na wzór dawnych korporacji. Najstarsza była Ława św. Reinholda, do której należeli przede wszystkim osiadli w Gdańsku mieszkańcy Nadrenii. Ponadto istniała Ława Szyprów, Ława Ławników, Ława św. Jerzego, Ława Malborska, Ława Lubecka, Ława Trzech Króli. Obok gdańszczan zrzeszały one szlachtę polską i arystokrację, pozwalając przy trunku na niespotykaną poza tym demokratyzację stosunków. Do Ławy mogły również należeć kobiety, choć było to raczej członkostwo honorowe i nie mogły one odwiedzać Dworu Artusa bez swych mężów. Żeby zostać przyjętym do Ławy trzeba było uiścić opłatę, a także wychylić odpowiednio dużego wilkuma. Urzędnik nuncjatury papieskiej w Polsce tak opisywał tamtejsze obyczaje:: „Tutaj ma siedzibę korporacja pijaków zwanych też opojami, którzy wstępując do niej płacą tam z góry za cały rok po dziesięć groszy dziennie [...], za co mogą tam pić, ile zechcą, przez rok cały, trzy razy dziennie, bez dodatkowej opłaty”.
Podobieństwa między gdańskimi realiami a obyczajem babińczyków są uderzające. Rolę babińskiego wilka tłumaczono analogią z przyjmowaniem do mieszczańskich bractw cechowych, podczas gdy bliżej mu do obyczaju bywalców Dworu Artusa. Poetyka spisywanego Dla pamięci urzędników babińskich regestru również wydaje się bliska księgom wpisów do poszczególnych Ław. Podobnie jak dopuszczenie do babińskiej zabawy kobiet, na tle staropolskiego mizoginizmu co najmniej niecodzienne. Założyciel babińskiej imprezy, Jakub Pszonka był stałym bywalcem Gdańska – co najmniej od 1548 r. ekspediował doń duże ilości zboża, sprowadzając stamtąd piwo i śledzie – i prócz żartobliwej terminologii (giełda) mógł również zaimportować ideę inicjacji przepastnym wilkiem.