Łapówka to jedno z przestępstw, z którymi przez wieki sobie nie radzono. O tyle perfidne, że przez swoją powszechność długi czas nie traktowano go jako groźnego występku. Dziś, kiedy lepiej zdajemy sobie sprawę za społecznych skutków – obejście prawa, zatajenie prawdy, oszustwo etc. – ostrzej widzimy, że kraje nieradzące sobie z korupcją coraz wyraźniej odstają od standardu państw oświeconych. W daniu łapówki nie widziano czegoś szczególnie złego, jeśli już – to raczej potępiano przyjmowanie nienależnej korzyści.
W łapówce jest i był jeszcze jeden niezwykle szkodliwy element – wymuszenia często dokonuje się w imieniu państwa, czyli wartości, za którą obywatel powinien być gotów poświęcić zdrowie i majątek. W okresie staropolskim łapówka była instytucją. Trudno było rozgraniczyć ją od honorariów, nagród za zasługi etc. Wręczane sędziom jeszcze w średniowieczu „pamiętne” budzić może największy sprzeciw, bo tym ludziom powinno się ufać, jeśli wiara w państwo w ogóle ma mieć sens. Tłumaczono wprawdzie, że datek pieniężny czy prezent w naturze ma tylko skłaniać urzędnika do pamiętania o terminach sprawy petenta, ale w to chyba nawet sędziowie nie wierzyli. Rozdawnictwo przez monarchów dobra wspólnego, np. starostw czy ekonomii, dla jednania sobie politycznych stronników pośród magnatów trwało niemal przez cały okres przedrozbiorowy. Czasem średnia szlachta burzyła się i domagała zwrotu ziem trzymanych wbrew prawu majętności, z których dochody miast do skarbu płynęły do prywatnych kieszeni.
Niektórych wydarzeń – dziś historycznych – nie dało się przeprowadzić bez łapówek idących w tysiące dukatów. Na przykład transakcja kolbuszowska. 7 XII 1753 Janusza Aleksandra Sanguszkę, dziedzica olbrzymiej ordynacji ostrogskiej, namówiono do rozdania jej części wierzycielom. Wśród nich znaleźli się przedstawiciele wszystkich zwalczających się odłamów politycznych. Wywołało to gorący sprzeciw w całym kraju, gdyż transakcja była nielegalna – ordynacji nie wolno było dzielić. Dwór królewski zachowywał się podczas tego konfliktu nader wstrzemięźliwie, nie chcąc drażnić żadnej ze stron. A rozgrabienie majątku jezuitów? Ileż rodzin, uważających się za szlachetne i patriotyczne fundamenty swych majątków zbudowało tak niecnym sposobem. Pomińmy milczeniem łapówki od obcych ambasad i dworów, bo nota ta poświęcona jest nadużyciom, a nie zdradzie.
Łapówki dawali i brali wielcy, dawali i brali maluczcy. Żyłą złota dla nieuczciwych były i będą granice. Celnicy i poborcy mogli zrobić fortunę, odwracając się lub odchodząc „na stronę”. Jednym i drugim zależało, by przymykanie oka oraz nagroda za to odbywały się w ciszy. Stąd popularna w XVIII w. nazwa łapówki – dyskrecja. Znakomite, trafiające w sedno określenie. Niestety, ogromnie powszechne. Tak powszechne, że wielu pisze o tym nie tylko w diariuszach, ale nawet w urzędowych dokumentach i sprawozdaniach.
Już w XVI w. kupcy wożący wino z Węgier do Krakowa jako zaokrąglenie zysku wybierali kontrabandę. Szczególnie finezyjna była ona w przypadku dostawców dworskich, którzy po prostu dołączali własne wina do transportów przywożonych dla dworu królewskiego. Sprowadzając w 1515 z Bardejowa wino dla Zygmunta I, podkomorzy lwowski Piotr Odnowski dokupił dla siebie nie tylko podobne wino, ale także piwo, konie i kilka saren, wszystko chcąc zwolnić z cła pod pozorem dostawy. W rozliczenia wydatków śmiało wpisywano „dyskrecje” (łapówki). Brali je i Węgrzy, i Polacy. Potrafiono dać parę groszy za oznaczenie wina suchych jagód (aszú) jako ordynaryjnego; usługa taka w połowie XVIII w. kosztowała zaledwie 70 tynfów. Plus 5 tynfów dla strażnika, aby się odwrócił. Z 23 beczek węgrzyna wiezionych przez wysłanników księcia Pawła Sanguszki po stronie węgierskiej oclono jedynie 10. Polacy byli prawdziwymi służbistami – przymknęli oczy ledwie na dwie beczki. Takie przykłady możemy mnożyć.
Kiedy zazdrościmy niektórym krajom poziomu zamożności i akceptowania prawa, musimy pamiętać, że prawodawstwo holenderskie czy angielskie było znacznie w kwestii łapówek surowsze. U nas bez końca trwała debata, czym łapówka różni się od wręczonego ze szczerej ochoty prezentu. Trudno było przyjąć kryterium, że ktoś komuś wyświadcza uprzejmość będącą przekroczeniem granic prawa w zamian za inną korzyść lub wyświadczoną grzeczność. Jak bowiem walczyć o czysty mechanizm w kraju, gdzie nadzorujący finanse publiczne podskarbi sam sobie wydaje zezwolenie na przywóz z Węgier kilkudziesięciu beczek tokaja (co samo w sobie było złamaniem prawa) i na dodatek sam siebie zwalnia z opłat celnych. Dziś byłby to, w razie ujawnienia, wielki skandal, w dawnej Rzeczypospolitej jeden z najczęściej spotykanych dowodów na lekceważenie prawa.