Nazwa lirnik pochodzi od tradycyjnego instrumentu, na którym przygrywali sobie śpiewając i deklamując ballady. Lira ruskiego dziada, potomka staroruskich gęślarzy, to rodzaj skrzyni z miękkiego drzewa, często misternie wykonanej, z korbą z boku i klawiszami na wierzchu. Wewnątrz znajdują się 1–2 struny melodyczne i 2–4 struny burdonowe. Koło spełniające rolę smyczka obracano za pomocą korby. Grający na lirze starzec był na wschodnich kresach Rzeczypospolitej prawdziwą instytucją. Wędrowni żebracy, z reguły ludzie kalecy, w podeszłym wieku, często niewidomi, śpiewali narracyjne ballady opiewające m.in. czyny ludowych i narodowych bohaterów, niezwykłe wydarzenia, cuda świętych, wygłaszali proroctwa itp. Platon Kostecki pisał: Sam, samiutki starowina... / Bez chatynki, rodu, syna / Lira, kosztur, kawał szmaty. / W skazki za to — przebogaty! Często dzięki nim rozprzestrzeniały się wieści i kształtowały potoczne opinie. Szczególną rolę odgrywali w czasie wojen i kozackich powstań, pełniąc nierzadko funkcje emisariuszy. Otaczano ich powszechnym szacunkiem, przepisując często dar jasnowidzenia i kontakty z siłami nadprzyrodzonymi. Symbolem kresowych lirników stał się Wernyhora, legendarny Kozak, żyjący prawdopodobnie w XVIII w. Urodzony w okolicach Korsunia, miał mieszkać na terenie starostwa kaniowskiego, gdzie zdobył sławę jako znachor i prorok. W czasie buntów kozackich działał na rzecz ukraińsko-polskiego pojednania. Przez lud ukraiński traktowany jako wieszcz i poeta, w świadomości Polaków utrwalił się głównie jako rzekomy autor przepowiedni przyszłego odrodzenia Rzeczpospolitej w jej dawnych granicach, rozpropagowanej przez J. Lelewela. Motyw Wernyhory podejmowali w rodzimej literaturze m.in. S. Goszczyński (niezachowany poemat Dąbrowy ślimańskie, ok. 1820), M. Czajkowski (powieść Wernyhora, 1838), L. Siemieński (poemat Trzy wieszczby, 1841), J. Słowacki (m.in. dramat Sen srebrny Salomei, 1844) oraz – polemicznie wobec mitu o przepowiedni – S. Wyspiański (Wesele, 1901). Postać tę utrwalił też J. Matejko w sławnej kompozycji malarskiej z 1883.
Często wędrownymi bajarzami opiekowali się młodzi chłopcy-przewodnicy, zwani powodyrami lub dziadowodami. Pacholę, z reguły sierota, towarzyszyło mu przez lata, często po nim obejmując profesję. Rzadziej przewodnikiem była dziewczynka, ale i takie pary widywano po Ukrainie. J.I. Kraszewski pisał: „Na środku rynku między wozami,. kupami soli, mięsiwem, żydostwem, wśród gwaru siedział pod słońcem piekącęm, siwy z gołą głową i nagą piersią opaloną, dziad lirnik, który wyciągając rękę coś śpiewał, przygrywając na lirze. Przy nim obdarta dziewczynka dość blada i zbiedniona, na podkurczonych pod siebie nogach siedziała przytulona. Pisk liry mieszał się z wrzaskiem tłumu i szumem odgłosów jarmarcznych”. Najwierniejszymi słuchaczami lirników była dziatwa i czeladź dworska. Wśród ludu mieli poważanie, a określenie “dziad” nie odnosiło się ani do ich wieku, gdyż nie musieli być starcami, ani do stanu żebraczego, jako że nierzadko osiągali względna zamożność. Żyli z datków, jednak wspieranie ich uważano za pewnego rodzaju powinność, przecież chwalili pieśnią Boga. W „Obrazach Rusi Czerwonej” znajdujemy opis takiego występu: „Usiadłszy, lirnik bierze ją [lirę] przed siebie i kręcąc korbę prawą ręką, a lewą przebierając po klawiszach, śpićwa nosowym głosem ową zwykłą, tak dobrze znajomą pieśń pobożną dziadowską: Światy Mykołaju! wełykij czudotworcze!” Na Kresach najczęściej śpiewano o świętych, popularne były pieśni postne, pogrzebowe, o Męce Pańskiej, o sądzie Bożym. Tematem dum historycznych (choć to raczej domena grających na bandurze) były wojny z Tatarami, wyprawy przeciw Turkom, czyny Bohdana Chmielnickiego i wiktoria wiedeńska Jana III Sobieskiego.
Do dworów wpuszczano ich z rzadka. Z reguły w czasie jakichś wojen i ruchawek, kiedy liczono że przybywający z daleka włóczęga może mieć wieści o nadciągającym niebezpieczeństwie. Oni sami bali się jak ognia posądzenia o szpiegostwo, zwłaszcza podczas kozackich powstań. Zastrzegali się jak ten z powieści Michała Czajkowskiego „Koszowaty i Ukrainki”: „Wierzcie mi Wielmożny Panie, że ja nic nie wiem, tylko com wam powiedział. Ja dziad lirnik, zagram pieśń, o jałmużnę poproszę, wezmę co dadzą, powiem, co każą powiedzieć; o nic nie pytam, niczego nie wypatruję, nie słucham i nie słyszę, jak nie do mnie mówią, i na tem koniec.” Po dworach muzykowali teorbaniści, przeważnie młodzi Kozacy, wyspecjalizowani w tęsknych, śpiewanych po polsku i ukraińsku, dumkach rozmiękczających serca kobiet.
Lirnicy przetrwali na ziemiach ukraińskich i białoruskich aż do lat 30. XX wieku. Zmiotła ich sowiecka dyktatura, nie tolerująca ludzi wolnych, chadzających własnymi drogami, przypominających ludziom dawnych bohaterów i zakazanych przez nowy ustrój świętych. W 1937 zaproszono 200 lirników na „festiwal”; tam zostali aresztowani i wywiezieni na Syberię. Podobno wyrzucono ślepców z bydlęcych wagonów w zaśnieżony step i pozostawiono na śmierć z zimna i głodu.