Rubens (1577-1640) – wirtuoz pędzla kochający życie w jego cieple, drżeniu, blasku, zmianie – portretował ludzi i materię świata z wrażliwością człowieka pełnego temperamentu. Porywający efekt potęgowała umiejętność przekształcenia tradycyjnych tematów religijnych w obrazy niezwykle ekspresyjne. Wśród rozlicznych talentów posiadał – rzadki u wielkich – dar pracy zespołowej. Z wyżyn niezachwianej pozycji najwybitniejszego malarza swych czasów, potrafił odwołać się do współpracowników, powierzając im wykonanie wybranych fragmentów płótna, co nie tylko nie ujmowało nic z wartości artystycznej dzieła, lecz nierzadko wzbogacało jego kompozycje, zawsze pozostając z nimi w harmonii. Dysponował wielkim warsztatem, pracownia jego przypominała tygiel, w którym inwencja wielu, podsycana żarem geniuszu, stapiała się w arcydzieło. Rytm pracy determinowały również względy praktyczne – tylko w ten sposób można było sprostać licznym zamówieniom. Zawsze utrzymywano podziwu godną jakość, co odnosi się również do wilanowskiej Madonny z Dzieciątkiem, wywodzącej się z warsztatu Rubensa. Uroda malarskiej materii obrazu w niczym nie ustępuje sygnowanym dziełom malarza. Niektóre partie są mistrzowskie w wykonaniu i zapewne noszą ślad ręki Rubensa. Można domniemywać, iż namalował on Dzieciątko – zważmy na zwiewność szatki, miękkość faktury włosów – zaś nieco chłodniejsza w wyrazie postać Madonny byłaby prawdopodobnie dziełem warsztatu.
Scenę osadzono w ówczesnych realiach; wspaniała suknia Marii wiernie przekazuje szczegóły mody kobiecej z pocz. XVII w. Postaci emanują rodzinnym ciepłem, tak typowym dla dojrzałych religijnych dzieł artysty. Wymowę tematu wzmacnia świeżość inwencji chromatycznej – od brunatnych tonów tła, poprzez chłód szaroniebieskich i białych draperii dramaturg i scenograf malarstwa dochodzi do przepysznego akordu czerwieni sukni.
Spojrzenie melancholijnie uśmiechniętej Madonny biegnie w dół, paralelnie do linii wzroku Dzieciątka, które podkreśla ten kierunek wyciągniętą rączką, co powoduje, że po chwili i wzrok widza nieodparcie wędruje poza granicę płótna. Dynamizuje to przedstawienie, sprawia, że wymyka się ono zarysom spokojnej, trójkątnej kompozycji, niejako naturą rzeczy domagając się dopełnienia. Wytłumaczenia szukać można w domniemanym pierwowzorze (najwięcej analogii zdradza Św. Rodzina ze św. Anną i św. Janem z Metropolitan Museum w Nowym Jorku), w którym ten płynny ruch w dół powraca naraz, napotykając równoważące spojrzenie św. Jana. Pogłębia to teologiczną wymowę dzieła, manifestując rolę św. Jana jako pośrednika między niebem a ziemią. Jednakże nawet w oderwaniu od tej interpretacji obraz przepaja rodzaj lirycznego wdzięku; urok niedopowiedzenia uzasadnia przedstawienie wizerunku Madonny z Dzieciątkiem bez szerszego kontekstu sytuacyjnego.
Dominika Walawender-Musz