Henryk de la Grange markiz d’ Arquien (1602 – 1707), ojciec polskiej królowej Marii Kazimiery, osiągnął niewyobrażalny w XVII stuleciu, iście matuzalemowy wiek, przy czym nie narzekał w życiu na brak wydarzeń. Jako potomek rodziny wprawdzie nie zamożnej, lecz szczycącej się znamienitymi (choć bardzo odległymi) przodkami, ożenił się z Franciszką de la Châtre, ochmistrzynią księżniczki mantuańskiej Marii Ludwiki Gonzagi, przyszłej polskiej królowej. W Paryżu Henryk służył u księcia Gastona Orleańskiego (brata Ludwika XIII) jako kapitan jego gwardii szwajcarskiej. Znany pamiętnikarz Saint-Simon wyrażał się o nim stosunkowo życzliwie, podkreślając, iż „był człowiekiem bystrym, wytwornym w obcowaniu i obracał się w dobrym towarzystwie”. Z żoną nie żył najlepiej; większym uczuciem darzył córkę Marię Kazimierę, żywiąc doń coś z owej słabości, jaką przejawiał zawsze dla młodych i pięknych kobiet. W chwili, gdy na jej skroniach spoczęła polska korona, ojciec Sobieskiej był wciąż zubożałym markizem. Stąd od wiosny 1674 r. stał się przedmiotem zaciekłych targów i sporów pomiędzy Warszawą a Wersalem, ponieważ Marysieńka domagała się dla ukochanego ojca godności diuka i para Francji, a Ludwik XIV konsekwentnie odmawiał jej prośbom, czym naraził się straszliwie (m. in. ta sprawa doprowadzi Sobieskich w 1683 r. do całkowitego zerwania z Królem–Słońce). W międzyczasie papa d’Arquien pojawił się jesienią 1678 r. na dworze Sobieskich i pozostał tu na stałe, znajdując warunki, o jakich we Francji nie mógł marzyć. Ukazywany w literaturze jako karciarz, hulaka i lubieżnik, w świetle dokumentów okazuje się postacią wręcz sympatyczną, zadziwiającą żywotnością, poczuciem humoru, a niekiedy nawet fantazją. Pomimo jego wielkiego przywiązania do Ludwika XIV, ten – żywiący „wielką odrazę” do starego markiza – wciąż się targował, doprowadzając do wielkiego gniewu krewkiej Marii Kazimiery (1678). Wiosną 1694 r. królewski teść został wreszcie kawalerem Orderu Św. Ducha, co miało poprzedzać upragnione godności diuka i para. Lecz Marysieńka porzuciła już te starania: teraz zamarzyła się jej dla ojca godność kardynała, o którą walczyła z wytrwałością godną podziwu. W grudniu 1695 r. Innocenty XII przyznał markizowi kapelusz kardynalski, a Ludwik XIV – w miejsce zażyczonego opactwa – 20 tysięcy liwrów rocznej i płatnej z góry pensji. Świeżo upieczonego, sędziwego kardynała sportretował wówczas w Warszawie malarz Desportes: ołówkowy szkic portretu, cechujący się podobno udatnym podobieństwem, przesłano do Rzymu jako podkład do przygotowywanych rycin.
W Wiecznym Mieście (w którym znalazł się razem z owdowiałą Marysieńką) staruszek, pomimo gnębiącej go podagry, nie zamierzał bynajmniej rezygnować z uciech tego świata. Balował, biesiadował, słuchał śpiewaków i muzykantów, oglądał teatrzyki marionetek, adorował piękne kobiety, a może i grał w karty. Wydawał sporo i zaciągał długi. Zmarł nagle, bez cierpień, wiosną 1707 r. i został pochowany w kościele św. Ludwika w Rzymie.
W końcu XVII w. w Rzymie wybito medal ku czci królowej wdowy i jej ojca – kardynała, sygnowany monogramem FC. Zaś w polskiej kinematografii markizowi d’Arquien poświęcono film pt. Ojciec królowej, w reżyserii W. Solarza (1980), z Ignacym Machowskim w roli głównej.