W Warszawie początków XIX wieku bardzo hucznie obchodzonym świętem kościelnym były Zielone Świątki, „bodaj najstarsza i najtrwalsza tradycja w dziejach obyczaju Warszawy”, jak pisał w swoim felietonie Gerard Maurycy Witowski. Większość mieszkańców miasta wybierała się wówczas na doroczny odpust u kamedułów, osiadłych w klasztorze w lasku bielańskim. W 1638 roku król Władysław IV sprowadził ich z podkrakowskiej miejscowości Bielany do nowo założonego klasztoru na otoczonej lasem Polkowej Górze. Ze względu na podobieństwo do pierwotnego położenia również to miejsce zaczęto wkrótce nazywać Bielanami. Na zabudowania klasztorne, oprócz murowanego kościoła, składało się 13 domków pustelniczych i „proste, lecz pełne gustu domy włoskim kształtem zbudowane”, w których od czasów Jana Kazimierza pomieszkiwali monarchowie i możni z ich otoczenia. Zwyczaj świętowania i odpustów wywodził się, według zapisków klasztornych, z 1673 roku, kiedy to uroczyście przeniesiono na Bielany obraz św. Bonifacego z warszawskiej kolegiaty św. Jana. W roku 1766 z okazji Zielonych Świątek odbyła się tam wielka zabawa, urządzona przez koronowanego dwa lata wcześniej Stanisława Augusta. Wytyczono aleje i place, wybudowano schody od strony Wisły, rozstawiono namioty z bufetami. Urządzono igrzyska ludowe i ucztę, a potem tańce. Po zmroku okolica była pięknie iluminowana, a ukoronowaniem wieczoru był pokaz fajerwerków. Od tego czasu Stanisław August co roku udawał się na Bielany w licznym towarzystwie magnatów, szlachty i wytwornych dam. Obecność w orszaku należała do obowiązków towarzyskich. Po mszy i zwiedzaniu pustelni eleganckie towarzystwo przyglądało się zabawie ludowej, flirtowało, zabawiało się grami towarzyskimi, grami zręcznościowymi i gonitwami konnymi. „Za panowania Stanisława Augusta, w czasie pokoju i powszechnej swobody, przepych ekwipażów jadących na Bielany posunięty był do tego stopnia wytworności, że wyrównywał jeśli nie w liczbie, to przynajmniej w guście, znanej w Paryżu przejażdżce do Longchamp”.
Po upadku Rzeczpospolitej Bielany bardzo straciły na świetności, tylko nieliczni przedstawiciele wyższych sfer podtrzymywali zwyczaj dorocznych przejażdżek. Na zabawę konsekwentnie udawali się tylko przedstawiciele średniego mieszczaństwa i pospólstwo. Po utworzeniu Księstwa Warszawskiego jednak tradycja powoli się odradzała, w czasach Królestwa Kongresowego przejażdżka na Bielany w eleganckiej karecie lub odkrytym powozie znów należała do dobrego tonu. Stroje na tę okazję sprowadzano czasami nawet z Paryża. Witowski opisuje kawalkadę powozów, bryczek i dorożek ciągnących od placu Krasińskich ulicami Długą, Freta, przez Nowe Miasto, dalej Zakroczymską, do rogatek mostu za Marymontem. W gigantycznym korku jechało się czasem nawet trzy godziny, a na trasie przejazdu gromadziły się tysiące widzów podziwiających modne ekwipaże. Niektórzy mieszkający przy wymienionych ulicach wynajmowali chętnym do oglądania orszaku miejsca przy swoich oknach. Jak zauważył Witowski, „wesołość na twarzach jadącej publiczności malowała się w stosunku odwrotnym do przepychu pojazdów”. Przedstawiciele wielkiego świata sprawiali wrażenie raczej znudzonych tym towarzyskim obowiązkiem. Na miejscu, po zwiedzeniu kościoła, można było pospacerować brzegiem Wisły, posłuchać orkiestr wojskowych, obejrzeć występy sztukmistrzów i magików oraz posilić się w jednej z restauracji lub kawiarni w rozstawionych namiotach. Nie organizowano już oddzielnych zabaw dla sfer wyższych i dla ludu.