Płeć piękna zawsze chciała być jeszcze piękniejsza, bez wahania sięgając po upiększające środki kosmetyczne. Skutki uboczne nie były istotne, jeśli tylko zapewniona została pierwszoplanowa skuteczność. Nie dziwi, że na upiększające techniki naszych praprababek zżymali się kaznodzieje. Dziwi nieco, iż zgodnym chórem przyłączyli się do nich staropolscy literaci, stanowiący wszak istotną składową grupy docelowej owych zabiegów.
Tylko nieliczni pisarze próbowali się przypodobać czytelniczkom, jak choćby autor o wymownym pseudonimie Radopatrzk Gładkotwarski z Lekarzowic (a więc medyk rad patrzący na śliczną – takie znaczenie ma archaizm „gładki” – twarz), który zrymował kilka przepisów na rozjaśnienie cery w broszurce Barwiczka dla ozdoby twarzy panieńskiej. W czasach, gdy najwyżej ceniona była bladość, wszelkie piegi stanowiły prawdziwą zmorę ślicznotek. A ponieważ nie każdego było stać na importowane preparaty pokroju gumy draganckiej czy oślego mleka („Więc posłać dla nabycia gładkości fantu / dla kamfory, dla dragantu, / lubo po mleko ośle [...] / żeby bielić Murzyna i z okopciałéj / białą barwę skronie miały” – ironizował z niewieścich zabiegów Wespazjan Kochowski), wzięciem cieszyły się recepty z ogólnie dostępnych składników. Na przepis podstawowy Barwiczki składał się namoczony jęczmień, wyka, jajka, które po wysuszeniu należy zmielić i połączyć ze sproszkowanym rogiem jelenim i „korzeniem narciszku wonnego”:
A gdy już zetrzesz w mąkę, nasienie tuszkowe
Przyłącz i gumi, k temu i kwiecie gruszkowe,
Miodu przasnego takież, pół funta zważywszy.
Zmieszaj pospołu, wszytkie te rzeczy złączywszy.
Roztwórz to w kwarcie mleka koziego, urobisz
Pomni barwiczkę, którą twarz swoję ozdobisz
I świetniejszą nierówno niż chryzolit będziesz,
Przy tobie światło stanie, gdziekolwiek usiędziesz.
Podobne receptury znaleźć można w ówczesnych traktatach paramedycznych, choćby w popularnych Aleksego Pedemontana Księgach siedmiory tajemnic, przełożonych przez Marcina Siennika w 1568 r. Wśród wielu recept rozdziału O zganianiu zmaz licznych, zwłaszcza ogorzałości, śmiadości, pieg, krost i węgrów, czyniąc lice białe i rumiane znajdujemy i taką: „Też na bielenia twarzy łatwie. Weźmi żółci zajęczej, kokoszej, kurowatej, węgorzowej, miodu przaśnego – każdego z tych, ileć się zda. To wespół zmieszawszy, wlej w naczynie miedziane k temu sprawione, aby sie dobrze zetkać mogło. Tymże lice pomazuj, tylko strzeż oczu, być tym wzroku nie obraził”. Z reguły poprzestawano na receptach prostszych, acz bardziej drastycznych. W Wierszu o fortelach i obyczajach białogłowskich matka radzi córce:
Twarz więc zawsze przymuskaj, a mydła barskiego
Używaj, jeżeli chcesz lica być pięknego.
Silnie zasadowego mydła barskiego na co dzień używano do bielenia bielizny przy praniu. Oto miara niewieściego poświęcenia!
Na bladym tle lic pełną krasą zalśnić winien rumieniec. Stąd ślicznotka „czasem wyszczypie gębiczkę, / byle tylko czerwoną miała jagodeczkę”. Kiedy zaś potrzebny był mocniejszy efekt, nasze praprababki sięgały po... buraka.
Równie często stosowana była pomadka do ust, z reguły pochodzenia roślinnego lub zwierzęcego. Kochanowski w elegiach łacińskich zżyma się na „farbowaną” ślicznotkę: na co „usta pomazywać krokodylim kałem?”. Wtóruje mu Kochowski w przyganie na Stroje i bielidła białogłowskie: nic nie pomoże, „lubo do Nila / po łajno krokodyla” pośle ta, której natura poskąpiła urody lub wiek ją odebrał. Spośród licznych przepisów na barwiczkę do ust i rumieńców za Pedemontanem przywołajmy jeden prostszy: „Jeszcze łatwiejsze i tańsze rumienidło ubogie niewiastki we Włoszech sobie czynią: w prostej wodzie warzą bryzeliją, trochę ałunu i gumi arabskiego przykładając [...], a wnet mają barwiczkę”.
W użyciu były również proszki do bielenia zębów. Obok najprostszych (o kupnie „krety, co zęby farbują” wspomina jedna z anegdot Facecji polskich z 1624 r.) Pedemontano wylicza bardziej złożone: „Na wycieranie zębów weźmi ośródki chlebowej spalonej, kamiennej żużeli, koralów czerwonych, sępiowych skorup, rogu jeleniego. Wszytko to prochy mają być, a tymi prochy zęby wycieraj”.
Czerń brwi poprawiano miałem węglowym i sadzą. „Po cóż, mówię, farbować brwi węglowym miałem?” – pyta Kochanowski w elegii; „Pal migdały na wągiel, ażeby brwiczki / czarnej nabyły barwiczki” – ironizuje Kochowski.
W ramach zabiegów renowacyjnych farbowano też siwe włosy. Jeszcze Kochanowski we fraszce Na grzebień twierdził: „Nowy to fortel a mało słychany: / na śrebną brodę grzebień ołowiany”. Ale już Jan Andrzej Morsztyn jakieś siedem dekad później o tej samej technice pisze, że nienowa: „Młodym się czynisz sposobem nienowem, / kopcisz się ługiem i czeszesz ołowem”. Że problem był palący, dowodzi szereg przepisów zebranych w dziale O farbowaniu włosów czarno, tak lisowatych, jako i siwych przez Pedemontana. Większość przekazanych przez niego recept bazuje na barwniku uzyskanym z liści orzecha włoskiego i galasówek, ale też na ołowiu. By oddać sprawiedliwość płci upiększającej się, ze staropolskich tekstów wynika, iż ten ostatni zabieg stosowali zwłaszcza uderzający w konkury starsi panowie. Jan Żabczyc w Kalendarzu wiecznym zaleca:
Jeśli to nie pomoże, tedy ołowiany
Grzebień kupić abo więc otrzeć sadze z ściany
I potrzeć siwe włosy. Wżdyć z tych co pomoże,
Abo w włoskich orzechów farbę czynić może.
Rychlejby panna Anna do ciebie się miała,
Gdyby z gołębiej głowy gawronią ujrzała.
Niektóre dawne przepisy kosmetyczne warte by były przywrócenia do łask. W dobie szamponów „dwa w jednym” oszałamiającą karierę winien zrobić przepis Pedemontana na szampon o podwójnym działaniu: „ług ku myciu głowy kosztowny, który nie tylo włosy piękne, żółte, jasne i długie mnoży, ale też mózg twierdzi i pamięć wspomaga”.