© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
   |   12.07.2016

Nos

Rzecz naturalna, że jakaś tam przygarść moich „barokowych” felietonów traktuje o Francji, gdyż kraj ten w pewnej chwili zrównuje się w barokowych konkurencjach z Włochami, a nawet zdaje się wysuwać na czoło.

Jej leadership najwięcej jest może widoczny w dziedzinie literatury: darmo szukać po innych piśmiennictwach tego czasu choćby takiego Moliera.

Zostawmy wszakże na boku genialnego komediopisarza, a weźmy się do pióra nieco pośledniejszego, choć Molierowi dobrze (nawet za dobrze) znanego. Upewnijmy się wszakże, czy pióro chwytamy, czy szpadę, bo nasz bohater (chyba zresztą bohater rzeczywisty) szermierzem był znakomitym. Ongi, prawie u podnóża murów osławionej a groźnej wieży Nesle napadła go liczna banda oprychów – na swe straszne nieszczęście. Dwóch padło trupem, siedmiu odniosło rany, a reszta dała nogę. Czysty d’Artagnan, zresztą również gwardzista królewski i Gaskończyk, jak się patrzy. No, ale d’Artagnan to nie ten talent, nie ta głowa, a przede wszystkim – nie ten nos.

No, to już czas, aby przestać wodzić wirtualnego Czytelnika za ten ogromnie ważny organ. Oczywiście, to Cyrano. Ściślej: pan Savinien de Cyrano, który swe nom de plume (choć nie wiem, czy de guerre) wziął od rodzinnego mająteczku Bergerac. Żołnierz, filozof, poeta.

Mam do niego stosunek bardzo osobisty, gdyż jako bardzo jeszcze młody człowiek widziałem w „Teatrze Telewizji” genialną inscenizację słynnej melodramy Edmonda Rostanda pod słusznym tytułem „Cyrano de Bergerac” (1897). W tłumaczeniu – uwaga – Marii Konopnickiej i Włodzimierza Zagórskiego. Cyrana grał Piotr Fronczewski, Christiana de Neuvillette – Marek Kondrat. Niejednego, dobrze prawię, widziałem „Cyrana” i dobrze pamiętam, jak grał go Louis Joubert i jak grał go ten, co grał też Obeliksa (dziś na ruskim chlebie, niech jego imię będzie zapomniane).

Ale to betka i fiume, bo jak grali nasi! Serce unosiło się ku niebu, a łzy stawały w oczach, gdy Fronczewski gromko deklamował najsłynniejszą tyradę Cyrana:

Gaskońskie oto są junaki
Carbona de Castel Jaloux1:
Bezczelni łgarze, zabijaki,
Tak dumni, każdy jak król jaki,
Bo w każdym łotr, lecz szlachty dwu
Gaskońskie oto są junaki 
Carbona de Castel–Jaloux…

Wzrok orli, czapli chód, lwie kłaki,
Wzrok rysi, głód wilczego kłu!
W puch walą podły gmin wszelaki
Wzrok orli, czapli chód, lwie kłaki!...
Ich kapelusze – to przetaki.
Lecz za to czub – od dyabłów stu!
Wzrok orli, czapli chód, lwie kłaki,
Wąs rysi, głód wilczego kłu!...

„Rozwal-mu-pysk” i „Pruj-mu-flaki” –
Tak zowią się z krwawego chrztu!2

Mordercze są to i piękne rymy, które od czasu do czasu deklamujemy sobie z moim synem Maciejem, z którym znam się bardzo dobrze. Bardzo dobrze znałem się też z reżyserem telewizyjnego „Cyrana” Krzysztofem Zaleskim, który zapewne jest znany niestety z drobnych rólek w filmach takich siakich, a nie z tego, że zrobił „Cyrana” czy „Mahagonny”. On też dołożył swoje w przetłumaczeniu sztuki Rostanda, no i ten polski „Cyrano”, z lekka pomazany przez Zaleskiego, leży teraz przede mną i smuci mnie niezmiernie, bo Krzysztof od lat nie żyje.  

Słowo w sprawie smutku. Ten, który nie wie i nie rozumie, nie odczuwa dojmującej aury smutku, jaką roztacza wokół siebie Rostandowy „Cyrano”. Ten żołnierz samochwał (bo przecież u Rostanda jest niemało z Plauta) o ostrej szpadzie, wielkim nosie i pięknym głosie jest chyba ostatnim z wielkich, melancholijnych kochanków literatury. Wszystko, lecz nie błazen, za którego jest często brany przez profanów. Że też ta krowa Roksana musiała tracić czas na miłość do tego głupiego Christiana! Szczęściem w końcu zrozumie swój błąd i połapie się, że naprawdę kocha Cyrana, a ściślej: jego słowa. Mężczyźni zakochują się przez oczy, a kobiety przez uszy – powiada wielka prawda. No i szansa na sukces.

Napisałem: Cyrano to smutas (po francusku tristan od triste – smutny), co zwłaszcza dotyczy ludzi powszechnie uchodzących za ateuszy. Owszem, Cyrano Rostanda – tak. Ale z pism samego Cyrana wcale nie wynika owa miłosna melancholia, którą nie bez wdzięku wpiera mu XIX-wieczny dramaturg. Cyrano, mąż uczony, przywołuje na adherentów swego światopoglądu hordy myślicieli tak starożytnych jak choćby Demokryt, Lukrecjusz czy ów słynny Pyrron, który najprościej w świecie wątpił, że wątpi, co jest niemal nie do zbicia przez erystyczne figlasy dostępnych Cyranowi instrumentów myślowych, jak mędrców swego czasu często w walce z urojeniami włoskich astrologizujących astronomów, jak choćby z niepozbawionego pewnych zasług Girolama Cardana, często posyłając po odsiecz po myśl swego przyjaciela Gassendiego, z którym też, bywało, był łaskaw się nie zgadzać. Cyrano to klasyczny eklektyczny libertyn – w sensie un libre penseur, wolnomyśliciel – w których w owych czasach obfitowała piękna Francja. Trochę panteista, trochę pyrronista, a przede wszystkie – by tak rzec – szyderca z rzeczy, zwłaszcza w jednej ze swych najświetniejszych satyr pt. Pédant joué. A każdy swój argument gotów był odeprzeć klingą niezwyciężonej szpady – tercją czy kwintą.

Wszelako miał też de Bergerac charakterystyczną dla epoki żyłkę eksperymentalną, która może najbardziej ujawniła się w jego najsłynniejszym dziele, pierwszej właściwie francuskiej powieści filozoficznej pt. Tamten świat (1657, jest po polsku i owszem), w której demonstruje sympatię do największego utopistycznego herezjarchy owych czasów Tomassa Campanelli.

Trzeba przyznać, że do swej podróży kosmicznej Cyrano zabrał się w sposób niezwykle łebski. Mianowicie opasał się butelkami z rosą, która – jak wiadomo – podnosi się rano ku niebu, i… wylądował w Kanadzie. Ale się wreszcie udaje, nasz bohater dostaje się na Księżyc za pomocą kolejno odpalanych rakiet (dla mnie – bomba). Na Księżycu spotyka demona Sokratesa, który wprowadza go w obyczaje Księżycan, ludu daleko pojętniejszego i roztropniejszego niż ziemski. Dość powiedzieć, że poeci mogą regulować swe rachunki… sonetami. Wybitne to plemię jest wielce długonose, bo nadmiarowy nos uchodzi tu za znamię mądrości. Aby zaś głupich nie było, krótkonosych się po prostu kastruje. Z mojego punktu widzenia rzecz wygląda dość obiecująco, choć z tą kastracją to chyba jakaś nieprzyjemna eugenika, choć dzisiaj - w wersji antypedofilsko – chemicznej znów pcha się do głosu. . Może to wyglądać dość antypatriotycznie, ale eksport pewnej części myśli barokowej na Księżyc dokonał się nie za prawą pana Twardowskiego, lecz był dziełem monsieur Cyrano de Bergeraca. Tak, to był Cyrano. Myśliciel, żołnierz, poeta i astronauta.


1 Carbon de Castel-Jaloux – taka figura wojskowa występuje u Rostanda.
2 Edmond Rostand, Cyrano De Bergerac, przekład Marii Konopnickiej i Włodzimierza Zagórskiego, Warszawa 1898.