„I wzorów nie szukamy za granicą, ale uczymy się przyjmować i cenić nasze” – zwracał się do króla Zygmunta Gabriel Kilian Ligęza z Bobrku, studiujący w Douai syn podskarbiego wielkiego koronnego, przyszły łożniczy królewski, wystrojony na druku swej tezy filozoficznej z 1628 r. w modny komplet zgodny z najnowszymi trendami mody paryskiej. Czynnikiem stymulującym transplantację zachodnich wzorów obyczajowych, z modą na czele, były przede wszystkim powszechnie popularne wśród elit społecznych podróże zagraniczne. Jednym z celów przyświecającym peregrynantom było „egzercytowanie się w stylu dworskim”, jak pisał Stanisław Lubomirski do syna Aleksandra Michała 22 września 1633 r.
Przybieranie stroju dominującego w danym kraju nie było jedynie przejawem konformizmu, czy chęci dopasowania się do wzorców wychowawczych; wynikało z zasad dobrego wychowania skodyfikowanych przez Baltazara Castilgione i innych przewodników po labiryntach etykiety. O ile nie przygotowano szat cudzoziemskich jeszcze przed wyruszeniem z domu (jak to miało miejsce w przypadku towarzyszy peregrynacji i sług Stanisława Lubomirskiego w 1595 r.), Poznań, Gdańsk, Berlin, kraje śląskie, Lipsk, w ostateczności Norymberga czy Antwerpia pełniły najczęściej funkcję swoistej „przebieralni”. Stanisław Naruszewicz w 1613 r. relacjonował: „Jam przyjechawszy do Królewca szaty niemieckie akomodując się cudzoziemcom sprawiciem musiał do powszedniego chodzenia, które mnie sowicie więcej kosztują niżeli nasze polskie, mógłbym polskich szat chędogich par dwie za to sprawić”.
Uroczyste legacje posłów króla i Rzeczypospolitej, takie jak wjazd Jerzego Ossolińskiego do Rzymu w 1633 roku, stanowiły dla Polaków odbywających zagraniczne peregrynacje okazję do godnego zaprezentowania się. Nie tylko względy praktyczne (brak wykwalifikowanych krawców) wpływały na to, że najczęściej występowali podówczas w strojach zachodnioeuropejskich. W sławnej z orientalnego bogactwa intradzie rzymskiej za dworzanami posła hiszpańskiego i francuskiego postępowała szlachta polska w stroju francuskim lub włoskim. Znamy nazwiska owych kawalerów z rodów takich, jak Potoccy, Naruszewiczowie, Gosiewscy, Firlejowie, Tarnowscy, Ossolińscy, Daniłowiczowie, Zebrzydowscy, czy Lubomirscy.
Niezależnie czy o charakterze ściśle edukacyjnym (peregrinatio academica), czy bardziej turystyczne Grand Tours, zawsze pociągały za sobą konfrontacje z kulturą Zachodu. Powszechnie dostrzegano zagrożenia jakie ze sobą niosły, m.in. niebezpieczeństwo zniewieścienia. W celu zachowania „polskości” ograniczano długość pobytu. Mikołaj Krzysztof Radziwiłł „Sierotka” swym pociechom zalecał, aby podczas edukacji zagranicznych zachowali skromność w „ochędostwie do chodzenia” i unikali „kostyrstwa strojów i ubiorów pysznych”. Książę Władysław Dominik Zasławski-Ostrogski (ok. 1616-1656), z drugiego małżeństwa szwagier Jana Sobieskiego, przed wyjazdem otrzymał od ojca ostrzeżenie, aby nie odmieniał stroju polskiego. Jego portret eksponowany w pałacu wilanowskim poświadcza niesubordynację modela, który tuż po powrocie z Włoch, Francji i Niderlandów dał się sportretować w liliowo-wiśniowej szacie samemu Bartłomiejowi Stroblowi. Habit sprawiający wrażenie misternej jubilerskiej miniatury, z charakterystyczną profuzją całego spektrum koronek, wyrafinowanych rozet i ażurowych prześwitów, fałdów holenderskiego płótna i bijących w oczy złotożółtych i srebrnych haftów, tworzy definicję mody francuskiej połowy czwartej dekady XVII w., obok której trudno przejść obojętnie. Zachowany w kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie przerys portretu księcia z połowy XVII w. (papier, tusz, 20 x 16,2 cm, Rys. Pol. 2500) ukazuje go już jako wąsatego Sarmatę.
Już w 1563 roku sekretarz nuncjusza apostolskiego Antonio Maria Graziani skonstatował, że Polacy podczas zagranicznych wojaży niejednokrotnie przejmują obce wzorce obyczajowe, po powrocie do domu rezygnują z nich jednak bez wahania. Królewicz Aleksander Waza, po powrocie z podróży po Italii, pojawiał się w stroju polskim nawet częściej, niż przed wyjazdem! „Młodzież [...] powracająca z zagranicy upatrywała dla siebie w cudzoziemskim stroju dystynkcją jakąś” – wspomina Łukasz Gołębiowski, ale to dopiero o paniczach epoki saskiej, owych gachach „wypudrowanych, wyfryzowanych, wygorsowanych, wypończoszonych” – jak określił ich ks. Jędrzej Kitowicz.