6 listopada 1676 r. po długiej podróży i pobytach w Gdańsku, Toruniu i Warszawie do Żółkwi przybył angielski ambasador nadzwyczajny Laurence Hyde (1642–1711). Oficjalnie reprezentował króla Karola II na chrzcinach córki Jana Sobieskiego. Miał zająć się również sprawami gospodarczym związanymi z handlem oraz problemami wyznaniowym mniejszości szkockiej, w szczególności wyznawców kalwinizmu. Jak podał sam Hyde w krótkim wprowadzeniu do swego diariusza podróży, najważniejszą rolą posła w czasach Jana III było jednak zabieganie o należyty ceremoniał i kłótnie o pierwszeństwo.
Johann Christian Lünig w niemieckojęzycznej relacji z przyjęcia Hyde’a opublikowanej w „Theatrum ceremoniale” opisuje, jak ważnym znakiem symbolicznym było należyte traktowanie podczas audiencji. Nie treść wygłaszanej mowy czy komplementów, ale przede wszystkim gesty, dystans przestrzenny, wskazujące na wagę przybyłego gościa i polskiego monarchy, znajdowały się w centrum zainteresowania europejskiej publiczności. Dlatego też systematycznie doszukiwano się zależności politycznych w wizualizacji pomnażanej liczbie i jakości elementów materialnych oraz gestów wskazujących na różnice w pierwszeństwie wśród monarchów europejskich.
Hyde został przyjęty przez króla Jana III z wielkim splendorem i wszelkim uznaniem jego rangi, co było wyrazem dużej przychylności monarchy, ale stanowiło również zamierzony akt wizualnej legitymizacji dobrych stosunków polsko-angielskich. Sobieski miał świadomość, że najdrobniejszy szczegół i gest odbiją się echem wśród europejskiej społeczności dworskiej i będą symbolicznymi nośnikami treści politycznych. Co kryło się za zasłoną ceremoniału? Wybierając Karola II na ojca chrzestnego swojej córki, Sobieski zamierzał zaangażować Anglię w działania w europejskiej lidze antytureckiej.
Dlatego nie bez znaczenia było wydelegowanie koniuszego koronnego Marka Matczyńskiego, aby eskortował angielskiego ambasadora w karecie koronacyjnej króla i królowej do zamku żółkiewskiego. Rangę przybyłego podkreślała towarzysząca mu świta, składająca się z 10 do 12 wyśmienicie ubranych angielskich dostojników oraz przyodzianych w bogato zdobione liberie lokajów. O potędze Sobieskiego mieli świadczyć polscy dygnitarze, gwardia przyboczna składająca się z hajduków i janczarów prezentujących się na dziedzińcu zamkowym w pięknym porządku oraz mieniący się kolorami purpury, złota i srebra strój króla i drogocenny baldachim nad jego głową.
Kolejnym ważnym symbolem było to, kto powitał przybyłego gościa i jak daleko wyszedł mu naprzeciw – oddelegowanie marszałka dworu aż do drewnianych schodów świadczyło o łasce króla. Także przyznanie miejsca po prawej ręce podczas uczty oraz ranga osób zasiadających przy stole królewskim miały podobny wymiar ceremonialny. Lünig opisał: „Król zajął swoje miejsce i pozwolił ambasadorowi zsiąść po jego prawicy po drugiej stronie stołu obok brata królowej, wojewody chełmińskiego i niejakiego kasztelana; królowa siedziała obok króla z lewej po drugiej stronie, obok niej znajdował się wojewoda kijowski, książę Radzivil i marszałek koronny”.
Nie tylko miejsca przy stole, ale również to, co na stole stawiano, miało zrobić wrażenie na ambasadorze i wszystkich czytających relację z tego wydarzenia. Podczas czterogodzinnego bankietu nie szczędzono wybornego wina, a wyśmienite potrawy serwowano przy dźwiękach muzyki. Lünig ocenił ucztę tak: „Jego Królewska Mość okazał ambasadorowi taki honor, iż ten nie był w stanie wszystkiego wystarczająco chwalić”. Na znak uznania król podarował angielskiemu ambasadorowi pięknie przyozdobionego konia tureckiego i wyraził żal z powodu jego wyjazdu: „Król i królowa polska przyjęli go z wszystkimi możliwymi dowodami przyjaźni, i dali odczuć swój żal, że będą na dworze pozbawiani takiego doskonałego pana, który tak wiele oznak mądrości swojego rozumu i grzeczności okazuje”.