Pewni ludzie (w tym sensie, że niektórzy, a nie zaufani) twierdzą, że śp. barok był stylem – że się tak wyrażę – wszechogarniającym. Rzecz jasna, nie oznacza to, że ogarniał również obyczaje miłosne wsi podhalańskiej (wsi spokojna, wsi wesoła…), gdyż słabo sobie wyobrażam barokową ciupagę. Szlachetna bowiem forma ciupagi niezmienna jest od prawieku, że przywołam tytuł nieśmiertelnej powieści Olgi Tokarczuk. Tytuł, czyli jedyne, co udało mi się z tego dzieła przyswoić. Bardzo dobre.
Otóż ci pewni ludzie uważają jednak, że istniały barokowe obyczaje militarne i w ogóle istniało barokowe wojowanie. Bo że istniało wojowanie renesansowe, rzecz to pewna, jak choćby kampanie zebrane znakomitego Federica de Montefeltro (to ten nochal, którego malował Piero della Francesca), podczas których zginął jeden piechur, bo po pijanemu wpadł pod tramwaj. Chyba trochę przesadziłem, ale subtelność wojen kondotierskich była tak wielka, że koń by się uśmiał. Zwłaszcza Bucefał, mężny rumak Aleksandra Wielkiego.
No, ale dość o koniach bojowych, bo o nich rozpisałem się już ongi w innym miejscu. Grunt, że ci pewni ludzie twierdzą, że barokowa sztuka wojenna była wielce głupia i zawiła, dając za przykład słynną technikę karakolu, od którego to rzeczownika w uczonym zapale stworzyli nawet czasownik „karakolować”, za co najpewniej kara ich nie minie, albowiem będą w piekle.
Karakolowanie owo polegało na tym, że pierwszy szereg uformowanego w czworobok pododdziału rajtarów strzelał z pistoletów, a potem rozjeżdżał się na dwie strony, aby ustawić się z tyłu. To samo robił następny – i tak w kółko graniaste. Wyobraźmy sobie teraz dwa oddziały rajtarów, które spotkawszy się w boju, zawzięcie karakolują, a konie (znów te konie!) służą wyłącznie do jazdy na tyły. Na zdrowe końskie oko wydaje się to kretyńskie, ale jest w tym głębszy sens, bowiem walcząc w ten sposób, oba odziały winny się od siebie oddalać, co w wojennej potrzebie jest najmędrszą z taktyk. Najlepiej galopem, ale tego już nie zakładały zasady karakolu.
W ogóle wydaje mi się, że jeśli już to była taktyka, to nie tyle barokowa, co manierystyczna, ponieważ barok – przynajmniej wczesny – odznaczał się szlachetną prostotą, co w szczególny sposób dotyczy naszego narodu. Również w kwestiach wojskowych. Pamiętacie „Potop”, kiedy to rycerze trzej: Kmicic, Wołodyjowski, Zagłoba, udają się do uwięzionego w widłach Wisły i Sanu króla Szwedów w celu uwolnienia ich serdecznego przyjaciela, debilowatego osiłka Rocha Kowalskiego? Pan Michał, żołnierz wielce doświadczony, z zainteresowaniem lustruje szwedzkie umocnienia, twierdząc, że sypać je musieli wielce uczeni oficerowie. Na to pan Zagłoba rzecze mniej więcej tak: „A dajże mi, waćpan, takiego uczonego oficera, a ja mu naprzeciw Rocha postawię i obaczym” (cytat niedokładny). A Wołodyjowski narzeka, że u nas szlachta wciąż w dym chodzi i szablami goli, a jak nie wygoli, to ją wygolą.
I tak to – jak mówi Leopold von Ranke – właściwie było, lecz gdy w bój nie szła szlachta, lecz pułki kwarciane, rzecz często wyglądała inaczej. Wszelako jedno jest pewne: staropolską barokową sztukę wojenną naprawdę cechowała wielka prostota. Jednakże strzyżono, golono – gdyż te proste rozwiązania często okazywały się skuteczne – również podczas wzmiankowanego potopu, choć nigdy wojsko polskie nie pokonało Szwedów w walnej bitwie.
Ale z Turkami szło nam o wiele lepiej, a to właśnie przez prostotę. Turcy bowiem – jak twierdzi pewien polski profesor (skądinąd turkofil) – ludzie uczeni, zatrudniający mnóstwo zachodnich specjalistów, prowadzili też uczoną wojnę, wszędzie te kopczyki, marsze a kontrmarsze. Zdziwili się więc okrutnie, gdy pod Wiedniem ni z gruszki, ni z pietruszki runęła na nich kompletnie archaiczna horda stepowych jeźdźców. Ba, nie wiedzieli, że to barokowa prostota.
No, ale wiadomo nam wszystkim, że barok bywał też bardzo skomplikowany, zwłaszcza barok późny – u nas zresztą wszystko z opóźnieniem. Była taka bitwa, bodajże pod Fontenoy, kiedy to przed starciem uczeni oficerowie francuscy i angielscy prowadzili miłe pogwarki, kto będzie pierwszy strzelał: „Panowie Francuzi?”, „Nie, my po was, panowie Anglicy” (Après vous messieurs les Anglais). A potem krwawa jatka. Zapyta pewnie mąż uczony, czy ta wojna w koronkach to jeszcze barok czy już rokoko? Wyobrażam sobie brawurowy manewr, w którym szeregi ukształtowane są na wzór rocaille’u…
A tak naprawdę – ta barokowa sztuka wojenna to zawracanie głowy.