Wizyta na Wyspach Brytyjskich nie była traktowana jako nieodzowny element staropolskich peregrynacji edukacyjnych w XVI-XVIII w. Z kilku względów, w odczuciu Polaków, Anglia leżała wręcz na uboczu. Przede wszystkim był to kraj protestancki, w którym od połowy XVI w. katolicyzm, będący wyznaniem znakomitej większości podróżników z Rzeczypospolitej, był mało istotnym, a często wręcz prześladowanym elementem miejscowej mozaiki religijnej. Z tego względu bardzo niewielu polskich studentów, głównie innowierców, decydowało się na wyjazd edukacyjny do Oxfordu, Cambridge, a jeszcze mniej do Szkocji. Jeszcze jednym argumentem przeciwko takiej podróży była konieczność krótkiej, ale nie zawsze bezpiecznej, przeprawy morskiej. Wiemy, iż przynajmniej w kilku wypadkach to było oficjalnym powodem zaniechania takiej podróży. Powyższe względy nie zniechęcały jednak większości Polaków i bardzo wielu wybrało się podziwiać metropolię londyńską, angielskie uniwersytety oraz wszelkie przejawy mocarstwowej pozycji tego małego kraju. W połowie XVII w. do Anglii przybył Sebastian Gawarecki, podróżujący w roli guwernera Jana (przyszłego króla Jana III) i Marka Sobieskich, synów wojewody ruskiego Jakuba. Tuż po wylądowaniu w Dover (13 października 1647 r.) peregrynanci doświadczyli tradycyjnej antypatii angielsko-francuskiej, ponieważ nie wpuszczono ich do zamku, sądząc, iż są Francuzami. W katedrze Canterbury Gawarecki narzekał na protestancki ikonoklazm, w wyniku którego celowo zniszczono wiele dzieł katolickiej sztuki sakralnej.
Znakiem angielskiej potęgi kolonialnej były okręty podziwiane w porcie Gravesend oraz londyńska siedziba Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Bazą wypadową polskich peregrynantów była francuska austeria w Londynie. Na giełdzie kupieckiej oglądano bogactwo i różnorodność towarów, a w twierdzy Tower (autor nazywał ją „królewską bastylią”) podziwiano mennicę, arsenał i zbiory osobliwości. Polakom bardzo przypadły do gustu cyrkowe walki zwierząt (szczucie psów na niedźwiedzie i byki). Z czystej ciekawości, jak zaznaczył autor diariusza, podjął on z jednym z towarzyszy podróży ryzykowną, acz udaną próbę przepłynięcia pod mostem Tower na Tamizie podczas odpływu. Korzystając częstokroć z żeglugi Tamizą, miasto zwiedzano bardzo dokładnie, nie pomijając kościołów (Gawarecki znów był zgorszony liczbą odebranych katolikom kościołów oraz przerażony liczbą i różnorodnością wyznań w Anglii), pałaców królewskich (Westminster, Buckingham), a nawet menażerii, w których delektowano się widokiem dzikich i egzotycznych zwierząt. W stolicy monarchii konstytucyjnej obowiązkowym punktem zwiedzania był także budynek parlamentu. W programie podróży znalazła się również krótka audiencja u dzieci króla Karola I Stuarta. Pobyt w Londynie urozmaicono kilkudniową wycieczką w okolice miasta. Zwiedzano wówczas zamek w Windsorze oraz udano się do akademii w Oxfordzie. Niezwykle intensywny, miesięczny pobyt na ziemi angielskiej zakończył wyjazd do Greenwich i zwiedzanie tamtejszego pałacu. Ostatecznie peregrynanci weszli na pokład fregaty (bodajże w porcie Gravesend) i 15 listopada 1647 r. odpłynęli do Niderlandów.