Portret Władysława IV z kolekcji wilanowskiej (tworzący z konterfektem królowej Cecylii Renaty komplet), stanowi zredukowaną do popiersia replikę całopostaciowego konterfektu powstałego w czasie pobytu króla na dworze cesarza Ferdynanda III w 1638 roku. Zachowane do dziś egzemplarze w zbiorach wiedeńskich i monachijskich oraz szwedzkich są niemal identyczne z zaginionym płótnem zakupionym przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych w 1937 roku do warszawskiej siedziby, przez S. Świerz-Zaleskiego przypisywanym Peterowi Dankertsowi de Rij: „Sylweta króla zdaje się rozpierać ramy obrazu [...] ukazany w ciemnym stroju szwedzkim z krezą koronkową dookoła szyi [...] z narzuconą peleryną [...] Malarz starał się zgubić zastraszająco rosnącą w tych latach tuszę króla [...] wszystkie linie kompozycji dążą do wydobycia siły i charakteru bijącego z całej postaci...”.
Potwierdzony rachunkami zachowanymi w Sztokholmie wizerunek, zakupiony w dwóch wersjach przez warszawski dwór, przedstawia modela w „wizytowym”, jak byśmy to dziś określili, uniformie. Żałoba panująca na dworze cesarskim wpłynęła zapewne na kolor, nie ograniczyła jednak przesadnie form ubioru. Wyjątkowo pokaźna peruka – analogiczna do tej noszonej przez Macieja Medyceusza, syna Kuźmy II na portrecie autorstwa Justusa Sustermansa (czy do prezentowanej przez Martina Opitza na słynnym portrecie gdańskim pędzla Bartłomieja Strobla) – niemal uniemożliwia założenie jakiegokolwiek kapelusza. Kołnierz i mankiety wykończono ulubioną w latach 30-tych koronką króla, łączącą motyw palmety i pękatego granatu, stanowiącą zapewne obiekt rękodzieła weneckiego. Luźny, rozcięty rękaw kaftana ukazuje obfitą profuzję atłasowej, białej koszuli. Kabat (pourpoint) uszyto z czarnego aksamitu, mało widoczny płaszcz (a właściwie galową pelerynę suto opadającą w szerokich fałdach dookoła, lamowaną czarnym galonem i takąż koronką) prawdopodobnie zaś z atłasu. Zarówno efekt pracy krawca, jak i malarza podlega wyraźnej stylizacji à la negligence. Owa Władysławowska nonszalancja doskonale wpisywała się w tendencje epoki. Wykluczała ona przesyt w ornamentyce – trudno zatem dopatrywać się jubilerskiej roboty knefli, w ich miejscu widzimy dyskretne guziki pasmanteryjne.
Wspomniane rozliczenie z 1640 roku mówi o zapłacie przez agenta królewskiego w Wiedniu panu „Leicowi, malarzowi, od trzech konterfektów”. Prawdopodobnie także z jego usług skorzystał przed 1643 rokiem królewicz Jan Kazimierz (Samuel von Sorgen wypłacił wówczas w Wiedniu nieznanemu malarzowi ponad 2 520 florenów „ad rationem ołtarzów do Nieporęta”). Rachunki potwierdzają kontakty Władysława IV z malarzem o nazwisku zapisywanym jako Luix już w 1637 roku. Przepiękny portret króla z kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi (dawniej w zamku w Oporowie) dowodzi, iż artysta otrzymywał zlecenia dworu polskiego jeszcze w połowie lat 40-tych XVII wieku.
Frans Luycx (Luyckx vel Leux alias von Luxenstein), bo o nim mowa, urodził się w 1604 roku w Antwerpii, zmarł zaś 64 lata później w Wiedniu. Ten uczeń Remakela Siny w 1620 roku został mistrzem w antwerpskiej gildii. Prawdopodobnie zetknął się wówczas z Rubensem. Po epizodzie rzymskim, w 1638 roku występował już jako malarz nadworny w Pradze i Wiedniu. Niezależnie od zleceń cesarskich, wykonywał prace w Grazu, Ratyzbonie i Laibachu. Obok dzieł w typie storia, charakterystycznych dla okresu młodzieńczego, przeszedł do historii jako wprawny portrecista, potrafiący ożywiać modeli lekkością ujęcia i zaskakującym weryzmem spojrzenia. Jego piękny, pogodny acz enigmatyczny autoportret (olej, płótno, 92,5 x 72 cm) zdobi zamek Hradec w Republice Czeskiej.