Świat wielkich salonów warszawskich był pod koniec XVIII w. wzorem do naśladowania w kwestii obyczajów, zwyczajów, a przede wszystkim mody. Owo naśladownictwo, zwłaszcza ze strony bogatego mieszczaństwa czy ubogiej szlachty, to przejaw próby pretendowania do wyższego stanu społecznego, chęć podniesienia statusu społecznego, choćby tylko pozornie, w zewnętrznych jego oznakach: stroju i zwyczaju. Bardzo interesujący opis owego „wielkiego warszawskiego świata” pozostawił Fryderyk Schulz (1762–1798), niemiecki literat i profesor historii w Mitawie, który w latach 90. XVIII w. przebywał w Warszawie.
Fryderyk Schulz obraz najznakomitszych rodzin polskich maluje poprzez charakterystykę porównawczą z innymi narodami. Mimo że niektóre spostrzeżenia wydają się stereotypowe, to jednak wiele jego uwag jest trafnych, niekiedy zabawnych, a z pewnością niezwykle interesujących, nawet dla współczesnego czytelnika odkrywającego mentalność ówczesnych polskich najzamożniejszych i najlepiej urodzonych rodzin magnackich. Autor najpierw zarysowuje najbardziej widoczne wówczas – według jego obserwacji – cechy arystokracji francuskiej (np. staranie o godności i dostojeństwa, łaskę panującego, dbanie o kreację doskonałego w domu gospodarza, miłego w rozmowie, znawcy sztuki i mody, elokwentnego, świetnego dowcipnisia, zdobywcy serc niewieścich); angielskiej (np. zamiłowanie do kosztownych koni i powozów, hazardu, wyszukanej wygody życia, bogatych i z gustem urządzonych pałaców wiejskich i wielkim szczęściem do kobiet) oraz włoskiej (np. zewnętrzny przepych, a oszczędność w domu, zamiłowanie do kolekcji dzieł sztuki, a niewygodne urządzenie pałaców, mnóstwo służby, niechlujnej i zaniedbanej, uwielbienie dla wystawnych powozów, schowanych, zamkniętych w wozowniach, skromne przyjmowanie gości, brak dbałości o ubiór). Porównanie z francuską arystokracją przynosi konstatację, że wielki świat polski: „lubi zarówno z Francuzami godności, tytuły, odznaczenia, towarzystwo, używanie, galanterię, kobiety, jest wielce gościnny przez politykę i próżność, mniej się kocha w wierszykach i nowostkach, mniej naśladuje ich ubieganie się i starania o łaski dworu i króla. Ostatniego, dzięki konstytucji nie potrzebuje wcale, z tego powodu jest we zwyczaju o panującego niewiele dbać i obchodzić się z nim z pewną duma osobistą” [Podróże Inflantczyka].
Z angielskimi panami i bogaczami Schulz znajduje natomiast wspólne cechy w zamiłowaniu do koni i ekwipaży, poza tym Polscy panowie: „grę wysoką lubią, za herkulesów u kobiet chcą uchodzić, jedzą i piją wiele, lecz za to ochoty do zakładów, do budowy wspaniałych domów wiejskich, (których w Polsce widzenia godnych jest niewiele), starania o najwykwintniejsze wygody, o prostotę w stroju, zimnego obejścia i zamiłowania w nauce nie mają” [Podróże Inflantczyka].
Według pamiętnikarza polskie towarzystwo najbardziej różni się od włoskiego, bo znacznie większą wagę przykłada do oprawy i nadania splendoru majestatu swego rodu: „Lubią Polacy także budować pałace wspaniałe, ale często ich nie kończą, jak i Włosi, już to dlatego że je zakładają w takich rozmiarach, że dokonać potem nie mogą, już nie chcą czekać na nie i mieszczą się gdzie indziej; lubią równie trzymać tłumy sług jak we Włoszech, ale nie znoszą, ażeby byli źle odziani i źle karmieni; kochają się w zewnętrznym blasku, ale też i wewnątrz nie cierpią niedostatku; kosztowne zbiory sztuki byłyby im miłe, ale Polska nie jest krajem, gdzieby próżności tej łatwo było dogodzić. Powozów Polacy mniej mają niż Włosi, a te, które trzymają, nie stoją zamknięte – ciągle na ulicach. Przyjmują częściej niż Włosi, ale z kominów się u nich kurzy nieustannie. Wysokim koligacjom swym nad siłę starają się polscy Panowie honor czynić zbytkiem, tytułami, orderami, jeśli gotówkę mają, noszą ją w sakiewkach pysznych, z wykluczeniem wszelkiej dobrej monety, w najpiękniejszych dukatach holenderskich, zawsze przy sobie i przy najmniejszej zręczności sypią z rozrzutnością zbyteczną” [Podróże Inflantczyka].
Baczny obserwator polskiego wielkiego świata warszawskiego zauważa też jego odmienność, która polega na utrzymaniu całego dworu, samych poddanych, klientów i wojska na żołdzie. Poza tym magnaci „roszczą sobie prawa do najwyższych godności w państwie i używają wszelkich możliwych środków, aby się przy nich utrzymać”.
Schulz, jako że był przyjmowany na salonach i uczestniczył w przyjęciach, balach, maskaradach, obiadach, podczas sejmu konstytucyjnego w latach 1788 i 1792, często dziwił się rozrzutności i marnotrawstwu wielkiego warszawskiego świata. Trwała, bowiem wówczas wzmożona działalność polityczna, polegająca na jednaniu stronników nie tylko dukatami, ale te z przyjmowaniem na festynach, obiadach, całodziennych ucztach: „Wszyscy, co starali się podeprzeć lub odeprzeć nową ustawę, sypali pieniądze pełnymi garściami, dawali jedne po drugim festyny i usiłowali jednać stronników. Toż czynili obcy ministrowie tych dworów, które przy nastaniu konstytucji były najczynniejsze... z tego rodził się ruch, życie, zabiegi, zajęcie, zbytek i wystawa, którym równym znaleźć trudno, ale uczestniczący w tym zagrodzeni byli pod wszystkimi względami ruiną”[Podróże Inflantczyka].