Epoka baroku to również (a może przede wszystkim) wiek XVIII, jakkolwiek, nie powiem, był to również wiek oświecenia. Ale skoro wiek XVIII… to niech będzie nieco o Benjaminie Franklinie – człowieku, który wynalazł piorunochron.
Z piorunami zawsze bywały kłopoty. Przykładem niemiecki pancernik Bismarck, który miał wielkie kłopoty z polskim niszczycielem imieniem Piorun. Nie bez racji pan Zagłoba, gdy wpadał we wściekłość, klął – „niech to jasne pioruny zatrzasną!”. No i zatrzasnęły mnóstwo osób, jakkolwiek nie sądzę, by na rozkaz pana Zagłoby. Ba, władza nad piorunami to rzecz bogów, nie ludzi, o czym pouczają zgodnie rozmaite mitologie, jak choćby grecka i słowiańska, że wspomnę o bardzo poważnym bóstwie imieniem Perun. Można wszakże nadmienić, że problem piorunów ma też inny kontekst religijny czy quasi-religijny, o którym piszą liczni autorzy, m.in. wielki i brodaty dziejopis prof. Władysław Smoleński, przedstawiciel tzw. „optymistycznego” nurtu w historiografii polskiej. W kompletnie antybarokowym dziele pt. Przewrót umysłowy w Polsce wieku XVIII wspomina on, że przez setki lat piorunowe burze powodowały ogromne, nadreprezentatywne straty wśród młodszego duchowieństwa. Otóż kiedy zaczęły walić pioruny, wysyłano któregoś z młodszych duchownych na wieżę kościelną, aby bliżej niebios modlił się o ustanie wybryków żywiołu. Niestety, skutki – z oczywistych przyczyn – były wprost przeciwne. Przy okazji można objaśnić, że „optymistyczna” szkoła historyczna (zwana też warszawską) tym różniła się od „pesymistycznej” (zwanej też krakowską), że twierdziła, iż Polska upadła nie ze swej winy. Oczywiście to rozróżnienie sformułowali „optymiści”, a konkretnie właśnie Smoleński w słynnym i niezmiernie agresywnym szkicu Szkoły historyczne w Polsce. W czysto liberalno-lewicowym (he, he) stylu szkoła warszawska negowała też rolę Opatrzności w dziejach, twierdząc, że niby niekoniecznie musiało się stać to, co się stało. W oczach szkoły krakowskiej, której liderem był Józef Szujski, Polska pokutuje za własne winy i właśnie one spowodowały jej upadek. Cokolwieczek różny był też stosunek obu szkół do katolicyzmu. No, ale powróćmy do naszych baranów.
Kto jak kto, ale Benjamin Franklin nie był baranem, co to to nie. Jego zasługi na wielu polach były tak ogromne, że jego fizjonomia wylądowała na dolarach. Figuruje na nich jako jedyny nieprezydent, bo pozostali to Washington i Madison.
Franklin, bostończyk, który przeniósł się do Filadelfii (czyli miasta braterskiej miłości), a właściwie uciekł do niej w popłochu przed nienawiścią brata, był drukarzem, teologiem, politykiem, pisarzem, sygnatariuszem (Deklaracji Niepodległości), bibliotekarzem, wynalazcą i kimś tam jeszcze. Wynalazł straż pożarną, wypożyczalnię książek i wspomniany piorunochron – właściwie uziemienie. Wynalazł ten piorunochron w roku 1752, bawiąc się latawcem; rzecz dziwna, wielokrotnie bawiłem się latawcem i nic nie wynalazłem. Pewnie zacząłem zbyt wcześnie. Notabene w tym samym mniej więcej czasie to samo wynalazł Václav Prokop Diviš, ciekawe, czy też podczas zabawy z latawcem.
Lecz z pewnością nie od Czecha kapitan James Cook dowiedział się o piorunochronie, który zamontował na słynnej fregacie Resolution i popłynął na drugą wielką wyprawę. Z pewnością piorunochron towarzyszył wielkiemu żeglarzowi również na trzeciej. Niestety, nie uchronił go przed spożyciem przez krajowców. No cóż – „chcieli kuszać i sjeli kuka” – jak śpiewał nieśmiertelny Włodzimierz Wysocki. Do Polski piorunochron (cóż, jesteśmy papugą narodów) dotarł dość prędko: w latach 80-tych postępowy i zdradliwy król Stanisław August kazał zamontować to urządzenie na Zamku Królewskim w Warszawie, co i tak nie uchroniło Polski od utraty niepodległości. I z tego punktu widzenia należy chyba oceniać piorunochron, zwłaszcza, że nie ogrzeje i przed deszczem też nie uchroni.