Kołtun oznacza zbity kłąb włosów na głowie, powstały wskutek brudu, niemycia i nieczesania głowy, połączony zwykle z wszawicą. Jego nazwa wywodzi się od kiełtania się, czyli kołysania poklejonych i sfilcowanych kudłów. Dawniej powszechny, na Zachodzie znikł nierównie wcześniej, aniżeli w Polsce, jakkolwiek każdy przeciętny Europejczyk epoki baroku i oświecenia najpilniej wystrzegał się mycia głowy. Kołtun dotykał więc wszystkich, bez względu na stan i pochodzenie, najczęściej jednak przytrafiał się mieszkańcom wsi. Niezastąpiony Jędrzej Kitowicz utrzymywał, iż „ kołtony lubo się znajdują w całej Polszcze i Litwie dosyć obfito”, lecz najczęściej spotykano je w „Księstwie Mazowieckim, osobliwie miedzy chłopstwem (...) tak dalece (...), że między trzema głowami chłopskimi dwie musiały być kołtonowate”. A kołtuny były rozmaite : „drobne, grube, pojedyncze, na kształt czapki, podzielone w sznury, gładkie albo też na końcach węzłowate”.
Początkowo kołtuna nie kojarzono z brakiem higieny osobistej. Uważano, że powstaje on samoistnie i jest objawem choroby reumatycznej – gośćca. Za sprawczynie tego nieszczęścia uważano przede wszystkim czarownice, zwłaszcza polskie, co potwierdzają: łacińska medyczna nazwa tej przypadłości – plica polonica, oraz niemiecka – Weichselzopf (bo najczęściej spotyka się tę chorobę w Polsce, nad brzegami Wisły). Posiadanie kołtuna powodowało rzekomo „łamanie po kościach, potraw obrzydzenie, w oczach zaćmienie”, a niekiedy nawet „womity”. Zwyczajne wycięcie tej splątanej i śmierdzącej kupki włosów było nadzwyczaj – jak wierzono – ryzykowne, ponieważ groziło ślepotą, głuchotą, pomieszaniem zmysłów, krwotokami, a nawet śmiercią od konwulsji. Zatem odważnych było niewielu. Ci nieliczni, którzy zdecydowali się na ten krok i wyzdrowieli bez żadnych potwornych następstw, składali swe „gwoździe” w kościołach, aby uchronić się przed zemstą kołtuna. Jeszcze na początku XIX w. polscy lekarze uważali, że kobiety ciężarne mają predyspozycje do kołtuna, a młodzi „kołtunowi” mężczyźni byli zwalniani od służby w armii carskiej.
Na szczęście nie wszyscy medycy uważali kołtun za chorobę. Bardzo postępowym, jak na ówczesne czasy, okazał się William Davidson (ok. 1593 – 1669), szkocki lekarz, chemik i botanik, nadworny medyk pary królewskiej Jana Kazimierza Wazy i Ludwiki Marii Gonzagi. Bez strachu ucinał kołtuny, radząc na nie grzebień i czyste utrzymanie głowy. Podobną postawę reprezentował Tobiasz Kohn, lekarz z początku XVIII stulecia. Zdecydowanie z kołtunami rozprawił się dopiero w 1862 r. profesor Józef Dietl (1804 – 1878), rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, dowodząc genezy kołtuna oraz braku związku między jego obcięciem a chorobami jego właścicieli.
W grafice temat kołtuna podejmowano niezwykle rzadko. Do interesujących przykładów należy niesygnowana, włoska akwaforta, przedstawiająca kobietę dotkniętą tym przymiotem; z jej głowy spływa długi, gęsty i pokręcony kołtun, wijący się niczym wąż boa. Sztych, być może autorstwa Felicity Sartori (zm. 1760 r. w Dreźnie), został zamieszczony jako ilustracja do dzieła Thomasa Salmona Lo stato presente di tutti paesi, e popoli del mondo, naturale, politico, e morale, wydanego w 26. tomach w Wenecji w latach 1734 – 1766, a konkretnie do tomu 7., poświęconego Rzeczpospolitej Obojga Narodów (1739).