Wiele się pisze o barokowych sukcesach polskiego oręża. Ale może słówko o porażce, która była częścią zwycięstwa.
Kampania smoleńska z lat 1632-34 to chyba jeden z największych wyczynów staropolskiej sztuki wojennej, przewyższający nawet kampanię wiedeńską, choć z pewnością nie rozgłosem międzynarodowym. Koniec końców po wiktorii wiedeńskiej w zasadzie dostaliśmy figę, a po pokoju polanowskim dużo więcej. Nadto pod Wiedniem Turcy bili się dziwnie słabo, a w wojnie smoleńskiej wojskom króla Władysława IV Rosjanie opierali się nad podziw twardo. Jednakże niewiele to im pomogło i 25 lutego 1634 roku król Władysław IV, którego, jak wiemy, w roku 1610 bojarzy obrali carem – przyjął był kapitulację wojsk Michaiła Szejna.
Trochę już pisałem o królu Władysławie IV pod tą koszulką i to dość sarkastycznie, bo – jak się zdaje – zdolny ów monarcha niespecjalnie lubił Polaków. Lubił za to polowania, toteż wciąż ciągnął ze sobą po lasach wózek na kółkach. A w ogóle był to człek porządnie wykształcony, o szerokich zainteresowaniach kulturalnych. No i wodzem był wyśmienitym, chyba najlepszym na polskim tronie, bo największe osiągnięcia wodzowskie Sobieskiego przypadają raczej na okres hetmański.
Władysław IV odniósł wspaniały sukces, ale należało rozpocząć rokowania, gdyż Rzplita nie mogła przecież połknąć Rosji (choć trochę szkoda). W tych rokowaniach Rosjanie kręcili tak strasznie, że trzeba było jakoś ich zdopingować. Wojska królewskie ruszyły więc znów do boju, aby wywalczyć lepsze warunki negocjacyjne, a ich celem był Rżew, a w perspektywie – Moskwa. Pomysł pewnie nie był głupi, ale trzeba było też zdobyć Białą, która wcześniej dostała się w ręce wroga na skutek zdrady komendanta. A teraz przeciw kilku tysiącom wojsk królewskich broniła Białej wielokrotnie mniejsza załoga pod komendą kniazia Fiodora Wołkońskiego (byłbyż to przodek księcia Andrzeja z „Wojny i Pokoju”? Bo przeciż Bołkońcy to historyczni Wołkońscy).
Forteca była na oko niepozorna, ot, nie za duży czworobok z czterema narożnymi basztami. Jednakże inżynierowie króla wcale nie byli zachwyceni tą fortalicją, toteż nim na dobre zagrzmiały armaty monarcha zarządził zbrojną demonstrację siły: przed oczami obrońców pułk za pułkiem przeciągały siły Władysława. Wokół twierdzy było też trochę wody, jakieś stawy i stawki, a od wschodu niewielkie jezioro. Trzeba było się śpieszyć, bo zimno było i głodno.
Demonstracja zrobiła niewielkie wrażenie na obrońcach, więc wojsko ruszyło na pozycje. Spuszczano też wodę z jeziora, kopano tunele, podsadzano miny. Oczywiście nie było już słynnego Bartłomieja Nowodworskiego, znakomitego specjalisty od tego procederu. „I znów kawaler Nowodworski minę podsadzał” - jak pisze kronikarz. Nie było, gdyż ów patron najsłynniejszej krakowskiej szkoły średniej umarł w 1625 roku. No ale miny spod Białej były wystarczająco potężne. Problem w tym, że wybuch jednej z nich wywołał straszliwy podmuch, który spustoszył polskie pozycje. Z drugą miną też nie poszło najlepiej, za to obrońcy Białej robili wycieczkę za wycieczką – bardzo skutecznie. Cały czas robili nas na szaro.
I tak coraz bardziej rozzłoszczony król pewnie tkwiłby do dziś na Podlasiu, gdyby nie fakt, że sułtan Murad II wypowiedział wojnę Polsce; wojnę, jak to Turcy mieli w zwyczaju, świętą. Trzeba było więc zakończyć kampanię. 14 czerwca 1634 zawarto więc traktat pokojowy, od miejscowości, w której odbyły się negocjacje, zwany polanowskim, na mocy którego Polska dostawała ziemie czernihowską, siewierską, a przede wszystkim smoleńską, tudzież nieco kasy, ale król Władysław IV zrzekał się praw do korony carów. Posłowie cara zażądali wtedy zwrotu odpowiedniego dyplomu potwierdzającego wcześniejszy wybór Władysława. Ale go nie dostali, gdyż Polacy dokument... zgubili.
Jeśli więc dla Rzplitej pokój polanowski był sukcesem, to dla monarchy niekoniecznie, gdyż był to człowiek o niesłychanych ambicjach, które sięgały hen, hen, chyba daleko ponad nasze możliwości, bo jednak trudno sobie wyobrazić, jak podbijamy Stambuł. W ogóle ten nader utalentowany i sympatyczny władca porobił mnóstwo błędów (ze sprowokowaniem kozackiego buntu na czele), za które przyszło drogo płacić jego następcom. Ale jego śmierć oznaczała koniec potęgi Rzeczypospolitej, którą za niedługo zalały brudne wody Potopu.