Pod Lanckoroną było, jak to u nas, raz na wozie, raz pod wozem.
Konfederacja barska, tak sławiona przez romantyków (zwłaszcza Słowackiego) nie ma zbyt dobrej prasy u profesjonalnych historyków. Prawda, powstały w niej postaci wielkie, jak choćby Kazimierz Pułaski czy Józef Sawa-Caliński, bohater „Snu srebrnego Salomei” i „Beniowskiego”. No i ten waleczny, choć nieco ciemny prorok, ksiądz Marek Jandołowicz. Sukcesów militarnych było jak kot napłakał, ale zdarzyły się razy kilka, z których najsławniejszym była obrona Lanckorony 20 lutego 1771 roku. Nudziło się tam 400 kawalerzystów pod komendą Józefa Miączyńskiego, takoż 150 żołnierzy piechoty dobrej. Nadto było jeszcze trzech panów „D”: Duclos, Desprez i de la Serre – trzech francuskich oficerów wspomagających powstanie, pod komendą generała Dumourieza. Był to utalentowany dowódca, weteran bitwy pod Rossbach, haniebnie przegranej z Fryderykiem II, późniejszy tryumfator spod Valmy i Jemappes, gdzie na czele armii rewolucyjnej pobił Prusaków i Austriaków. Napisał później pamiętniki o „wojnie polskiej” gdzie stwierdził, pośród innych obelg, że Polacy nadają się tylko do uciekania. Bliska przyszłość pokazała, jak bardzo się mylił.
Na rozleniwiony garnizon nagle, jak piorun, runęła wieść, że pod zamek podchodzą Rosjanie w sile 1800 chłopa. Miączyński natychmiast wycofał kawalerię z fortecy, a Rosjanie, mimo niesprzyjającej pogody, ruszyli z marszu do szturmu. Ten został jednak odparty, piechurzy bili się jak demony za przykładem mężnych aż do szaleństwa trzech panów „D”. W wolnych chwilach knuto plan wycieczki – no i uknuto.
Warto też wiedzieć, kto był po drugiej stronie. Otóż Rosjanami dowodził młody jeszcze pułkownik Suworow, uznany później za największego wodza w dziejach dawnej Rosji. Aleksander Suworow wojował na wielu frontach: tureckim, włoskim (dostał nawet groteskowy tytuł księcia Italii) no i – rzecz jasna – polskim, gdzie pobił Kościuszkę i wyrżnął Pragę. Napisał potem do carycy krótki list „Urra! Warszawa nasza”, na co ta odpisała „Urra! Feldmarszałek Suworow”. Podczas praskiej rzezi był Suworow marszałkiem, więc słowa Katarzyny oznaczały awans. Suworow, mimo starannego wykształcenia, miewał zachowania wulgarne. Gdy odwiedził go nowy kochanek Katarzyny, Płaton Zubow – prawda, że późno i nonszalancko – stary marszałek przyjął go... w gaciach. Ale, jak powiada mickiewiczowski kapitan Ryków: „U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza / Że Bonapart czarował, no tak i Suwarów / Czarował...”. I to jest prawda, nim wszakże rosyjski super-wódz rozpoczął swe czary, z jakiejś lanckorońskiej furtki wypadła grupa obleganych pod przewodem trzech panów „D” (to było chyba nocą) i z wielkim krzykiem uderzyła na Moskali. Ci zmieszali się i już-już miała wybuchnąć panika, ale w ostateczności oficerom udało się powstrzymać zaskoczonych jegrów. Według Rykowa Suworow wyciągnął z tego odpowiednie wnioski: „Pomnij Ryków kamrat, żebyś nigdy na Lachów nie chodził bez armat”.
Niestety, 23 maja tegoż roku Suworow miał już armaty i pod tą samą Lanckoroną doszło do walnej bitwy, która zakończyła się klęską barszczan. Trudno za nią obwiniać Dumourieza, gdyż na sam widok Rosjan nasza piechota gremialnie dała nogę. Tak to w konfederacji bywało. Losy dwóch wielkich rywali byłe odmienne: syt chwały Suworow umarł w domowych pieleszach, za to Dumouriez jako naczelny wódz Rewolucji odniósł wspaniałe zwycięstwa pod Jemappes i Valmy, ale po przegranej pod Neerwinden musiał uciekać na stronę wroga, bo Rewolucja – podobnie jak demokracja ateńska – nie tolerowała przegranych wodzów. Długo szarpał się przeciwko Napoleonowi, namawiając obce potencje do wojny z uzurpatorem, aż wreszcie umarł na angielskim łaskawym chlebie.
Aha, na krótko przed zdradą Dumouriez. jeszcze naczelny Rewolucji przyjął był Tadeusza Kościuszkę zabiegającego o pomoc Francji dla szykowanej przezeń Insurekcji. A gdy przeszedł na stronę wrogów, po prostu przekazał plany Insurekcji Prusakom, ci zaś – Rosjanom. No, świnia, po prostu świnia.