Pokój westfalski zakończył straszliwe zmagania wojny trzydziestoletniej, choć ostatecznie nie rozwiązał głównych konfliktów politycznych Europy.
W epoce baroku niemal bez przerwy wrzała wojna, i to wojna na serio, nie jakieś tam renesansowe dyrdymałki, gdzie wodzowie obu stron uczenie manewrowali i wygrywał ten, który manewrował kunsztowniej. Ofiar w ludziach zasadniczo nie było, chyba że jakiś książę, sfrustrowany manewrową porażką, kazał łeb uciąć swemu głównemu generałowi, co zawsze ma jakiś sens. Tymczasem w dobie baroku ludzie rżnęli się z niezwykłym zamiłowaniem, po prostu trup na trupie leżał. Doskonale to widać na przykładzie naszego nieszczęśliwego kraju, który (prawda, że z początkiem epoki raczej nasi wyrzynali innych, a nie odwrotnie) poniósł straty wprost okropne. Podczas tzw. potopu niektóre powiaty straciły jakieś 30% ludności, a po wojnie północnej wcale nie było lepiej.
Należy wszakże podkreślić grubą kreską, że w inkryminowanej epoce nie tylko Polacy dostali zdrowo po głowie. Najstraszniejszą z wojen była bowiem wojna trzydziestoletnia, która skądinąd miała polskie akcenty, choćby bitwę pod Białą Górą, gdzie opór wojsk „zimowego króla” złamała szarża lisowczyków w służbie habsburskiej. Było to po pałacykiem Hvězda, ale o nim sza, bo on manierystyczny. Barokowy jest za to kościół wzniesiony przez katolików w podzięce za wiktorię nad protestanckim Belzebubem. Gdy za głębszej komuny byłem pierwszy raz na Białej Górze, wspaniała ta świątynia pozostawała w opłakanym stanie, z dziurą w dachu włącznie, tak wielka była tam nienawiść władz do katolicyzmu. Za wolnych Czech naprawili.
Ale nie o wojnie miało być, nie o Mansfeldzie, Gustawie Adolfie czy Wallensteinie. Choć rączka świerzbi, zwłaszcza w sprawie tego ostatniego, a to w dużej mierze przez utwór Schillera Wallenstein: poemat dramatyczny i obraz Piloty’ego Seni nad zwłokami Wallensteina. No, ale miało być o pokoju. Niby rozmaite są pokoje, ryski mamy i kaliski, lecz najważniejszy był chyba pokój westfalski z 1648 roku. Naturalnie nie dla Polski, bo właśnie w tym roku rozpoczęła się katastrofa Rzeczypospolitej.
Pytanie: dlaczego westfalski? Otóż dlatego, że rozmowy pokojowe podjęto w dwu miastach westfalskich – Osnabrücku i Münsterze. W Osnabrücku rokowała Szwecja (prawdziwy miecz strony protestanckiej, wyostrzony przez arcykatolicką Francję) z cesarzem Ferdynandem III, a w Münsterze Francja i Rzesza. W Münsterze też podpisano traktat między Hiszpanią a Niderlandami, negocjowany wcześniej w Hadze. Trzeba zauważyć, że na pohybel tej ostatniej, albowiem na mocy układów podległa ona państwowej dekompozycji. Francja, główny reżyser tak pokoju, jak wojny, zaharapciała to i owo, m.in. Alzację i dobry kawał Nadrenii, Szwecja chapnęła Wismar i spory kawał Pomorza, obóz habsburski też dostał swoje. Patrząc na losy wojny, zwłaszcza po klęsce pod Lens zadanej Cesarstwu przez Kondeusza, wydaje się, że Habsburgowie znów wykręcili się sianem, jakkolwiek był go naprawdę duży snopek. Tyle, że pamiętajmy, iż było to Święte Cesarstwo Rzymskie, państwo o ambicjach naturalnie uniwersalnych. Taki rezultat wojny właściwie unicestwiał te aspiracje, sprowadzając Cesarstwo tylko do jednego z politycznych podmiotów Zachodu. Prawda, że Francja zawsze miała gdzieś świętość Cesarstwa, Polska takoż, ale zawsze było to coś. Westfalskie rokowania przyniosły tej części Europy pokój. Niestety, draka rozpęta się zaraz w Polsce.
Wielki malarz holenderski, Gerard Terborch (ten od Ojcowskiego napomnienia, które okazało się targiem z prostytutką), namalował ogromny obraz przedstawiający zaprzysiężenie pokoju westfalskiego. Jest to swego rodzaju rekord w dziedzinie portretu zbiorowego, takoż niezrównane źródło historyczno-fizjonomiczne. Wszyscy trwają w bezruchu, popatrując w rożnych kierunkach. Robert Genaille, autor znakomitego Słownika malarstwa holenderskiego i flamandzkiego, napisał, że „w dziele tym o wyjątkowo pięknej harmonii kolorystycznej odczytać można ukryte myśli obecnych”. Nie wiem, czy to prawda, lecz jeśli tak, to z pewnością były to myśli kręte i zawiłe.