Podróżujący po Polsce obcokrajowcy często prowadzili dzienniki podróży, w których notowali opisy krajobrazu, spraw politycznych, zwyczajów panujących w kraju, a także swe opinie o mieszkańcach Rzeczypospolitej. Wśród opisów poczynionych przez cudzoziemców znajdziemy dużo przykładów świadczących o zaletach Polaków, takich jak gościnność czy znajomość języków obcych. Niestety nie brak i negatywnych opinii o gwałtowności polskich szlachciców, ich przewrażliwieniu na punkcie honoru i niechlubnej sławie wielbicieli mocnych trunków.
Polacy zawsze słynęli ze swego zamiłowania do picia. W XVI wieku znane już było stwierdzenie, iż upijanie się jest w Polsce dowodem szczerości i dobrego wychowania. Ten, kto nie chciał pić z gospodarzem, rzucał na siebie podejrzenie o złe zamiary, wykazując, iż jest nieszczery i skryty. Ta namiętność przyniosła Polakom sławę największych opojów w Europie. Tytuł ten dzierżyli długo wraz z Niemcami, którym również nie brakło animuszu w tej dziedzinie.
Pijaństwo w połączeniu z gwałtownym charakterem prowadziło często do konfliktów. Jeszcze zanim nastały czasy saskie, w których sztukę picia doprowadzono do doskonałości, wiele było uczt, które kończyły się tragicznie. Na uczcie u wojewody wileńskiego Krzysztofa Radziwiłła w 1634 roku dwaj wojewodowie, Daniłowicz i Radziejowski, poróżnieni z błahego powodu, walczyli na pięści i rwali sobie włosy z głowy. Gdyby nie służba, z pewnością dobyliby szabli. Sarmata przewrażliwiony na punkcie swego honoru, co i rusz dopatrywał się obraźliwych intencji ze strony współbiesiadnika i gdy tylko nadarzyła się okazja do jego obrony, sięgał po szablę. To szczególne miejsce honoru w życiu ówczesnej szlachty przedstawił w swej satyrze Sebastian Dembowski:
Nie masz miasteczka, pałacu, kościoła,
Nie masz wsi, domu i klasztoru zgoła,
Nie masz posiadki, karczmuy, ani dworu,
Gdzie by nie miano coś za Punkt Honoru.
Zauważano jednak nie tylko negatywne dla ówczesnych obserwatorów cechy narodowe Polaków. Obcokrajowcy zwracali również uwagę na to, jak łatwo mieszkańcy Rzeczypospolitej odnajdują się na obczyźnie, i to zarówno w kwestii języka jak i obyczajów. Polak bowiem w Paryżu jest paryżaninem, podczas gdy Niemiec pozostanie tam Niemcem, Anglik znów bardziej Anglikiem aniżeli w Londynie.
Hubert Vautrin uważał, iż nigdzie lepiej nie naśladują Francuzów, jak w Warszawie. Poza stolicą zaś mieszkańcy łączą francuską ogładę z brutalnością Scytow i azjatycką pychą.
Johann Erich Biester zaś, opisując mieszkańców Warszawy pod koniec XVIII wieku, zauważa, iż w stolicy można doskonale poradzić sobie używając języka niemieckiego, którego znajomość jest tu powszechna tak, jak i języka francuskiego. W wielu domach mówi się po angielsku, a wykształcone damy posługują się również językiem włoskim.
Cudzoziemcom znana była również powszechnie polska gościnność. Bywali szlachcice, którzy wychodzili na drogę i czekali, aż ktoś nią przejeżdżający zgodzi się być ugoszczonym dobrym węgrzynem i tym, co najlepszego szlachcic mógł ofiarować. Jednak nie każdy mieszkaniec Rzeczypospolitej był tak wylewny w oferowaniu swych dóbr innym. Skąpstwo nie było domeną Polaków, ale jeśli zdarzało się że któryś z nich był nadmiernie oszczędny to aż do przesady. Za przykład posłużyć mogłaby historia z początku XIX wieku, którą przytacza w swych pamiętnikach Józef Frank. Mowa o pewnym zamożnym obywatelu ziemskim, który złożony chorobą wezwał lekarza, również jak sam skąpego. Po wyzdrowieniu kazał napełnić wodą źródlaną tuzin butelek od wina szampańskiego, które zakorkowawszy i zasmoliwszy, posłał swemu lekarzowi, będąc pewny, ze ten je złoży w piwnicy, nigdy zawartości nie spróbuje i nie dowie się , ze został oszukany. Jakoż istotnie, w lat kilkanaście potem, po śmierci owego lekarza, znaleziono wszystkie co do jednej butelki nietknięte. Spadkobiercy, zachwyceni znalezionym skarbem, pospieszyli wypić za zbawienie duszy nieboszczyka. Można sobie wyobrazić, jakim było ich rozczarowanie.