Jakub Sobieski (ojciec króla Jana) jako dwudziestoletni młodzieniec przebywał w Paryżu w dniu zamordowania Henryka IV przez Ravaillaca. 14 V 1610 roku był blisko miejsca zabójstwa i był świadkiem tumultów i rozruchów do jakich doszło w stolicy Francji po śmierci monarchy.
Po pogrzebie Henryka IV przystąpiono do osądzenia i ukarania mordercy. 27 V odbyła się publiczna egzekucja Ravaillaca, którą poprzedzono długimi i wyszukanymi torturami. Na ówczesnym Place de la Grève (dziś Place de l’Hôtel de Ville w samym centrum Paryża) zgromadziły się tłumy Paryżan. Mnóstwo ciekawskich obsiadło dachy okolicznych domów. Dla ich właścicieli była to okazja do niezłego zarobku. Jak zapisał w swej relacji sam Sobieski: „po dachach i po oknach była sroga rzecz ludzi, że od jednego okna ledwo do wierzenia sumę podobną dawali, a mianowicie cudzoziemcy. I jam tam był sobie z książęty Radziwiłłami jedno okno najął i przypłaciliśmy go dobrze”.
Przyszły ojciec króla Jana był więc naocznym świadkiem egzekucji i, jak sam zapisał, słono zapłacił za miejsce, z którego mógłby obserwować wymyślną kaźń królobójcy.
Gdy po długiej męczarni, której dosyć dokładny opis pozostawił nam Jakub Sobieski skazaniec już wyzionął ducha, został dosłownie rozsiekany na kawałki i rozdarty na strzępy przez licznych widzów tego spektaklu. Sobieski zanotował, iż wielu z nich zabrało ze sobą do domu pozostałe po tym krwawe ochłapy, starannie zawijając je w chustki.
Na tym jednak nie koniec. Pamiętnikarz opisał następnie najbardziej chyba wstrząsającą historię związaną z zamordowaniem Henryka IV. Wśród szczęśliwych (?) zdobywców szczątków Ravaiallaca znalazł się także francuski gospodarz jednego z kolegów Sobieskiego, kasztelanica bieckiego Piotra Branickiego. Oddajmy jednak lepiej głos samemu Jakubowi, który w swej relacji zapisał: „Ten gospodarz, na pozór stateczny, z brodą wielką, przyniósł też był kilka sztuczek ciała tego Rawaliaka i z furyi wielkiej, z jadu, smażył je w jajecznicy i jadł je, na co oczy moje i oczy JM pana Branickiego patrzały. [...] Nawet śmiał nas obuduwu prosić na ten swój bankiet, żebyśmy mu go dopomogli jeść, ażeśmy mu w oczy obadwaj plunąwszy, szliśmy od niego”.
Opowieść ta brzmi niewiarygodnie, ale ilość szczegółów i konkretów przytaczanych przez Sobieskiego wskazuje na jego prawdomówność. Na najbardziej przekonujące wyjaśnienie tej sytuacji wskazał sam autor, który napisał: „rozumiem, że się ten chłop od srogiego jadu na ten czas wściekł był jako pies jaki”. Autor nigdy nie utracił jednak swego sentymentu do francuskiej kultury, języka, a zapewne i kuchni. Te upodobania odziedziczył po ojcu król Jan.