Jak powszechnie wiadomo, Jan III Sobieski dążył do zagarnięcia Mołdawii, aby osadzić na jej tronie swego syna Jakuba i tym samym ułatwić mu elekcję na tron Polski (Polacy, nie chcąc wyrzekać się Mołdawii, musieliby oddać koronę jej władcy). To legło u podstaw dwóch dużych wypraw Jana III do Mołdawii w 1686 i 1691 r. Jak też wiadomo, obie wyprawy zakończyły się niepowodzeniem. Złożyły się na nie niechęć do współpracy ze strony austriackich sojuszników, jak też opór Turków i samych Mołdawian, którzy radzi by się pozbyli Osmanów, ale bynajmniej nie byli zachwyceni wizją zastąpienia ich przez Polaków. Jednym słowem, plany mołdawskie Jana III wzięły w łeb, Kamieńca nie odzyskaliśmy i ogólnie roztrwoniliśmy siły i środki na mrzonki.
Czy tak było w rzeczywistości? W tym krótkim tekście spróbujemy wykazać, że polityka mołdawska Jana III, a zwłaszcza jego ostatnia kampania, przyniosły Polsce realne korzyści – choć może nie takie, jakie obiecywał sobie sam król.
Coraz bardziej widoczne z biegiem lat trudności w prowadzeniu przez Polskę wojny z Osmanami odbijały się też na naszych stosunkach z Mołdawią. Jeszcze w 1684 r., świeżo po wiktorii wiedeńskiej, Jan III mógł liczyć na spore poparcie bojarów mołdawskich, oczekujących wyzwolenia swej ojczyzny przez Lwa Lechistanu. Później było coraz gorzej, a chybiona wyprawa 1686 r. wykazała samym Mołdawianom, że Polacy nie są w stanie na trwale wyprzeć Turków i Tatarów z ich ojczyzny. W tej sytuacji rosły akcje austriackie, a Leopold I już w 1689 r. domagał się przyznania sobie po wygranej wojnie także Mołdawii i Wołoszczyzny. Co więcej, w lutym 1690 r. Austriacy zawarli układ z hospodarem mołdawskim Konstantym Cantemirem, oddający Mołdawię w protekcję cesarza. Opozycja części bojarów z propolskim Mironem Costinem na czele nie na wiele się zdała i układ pewnie wszedłby w życie, ku utrapieniu Jana III, gdyby polskiemu królowi nie pośpieszyli z pomocą – Turcy. Udało im się szczęśliwie dla nas pobić wojska habsburskie w tymże 1690 r., co zdezaktualizowało traktat cesarza z hospodarem, a samego Leopolda I skłoniło do poproszenia Polaków o pomoc. W zamian zgodził się, by zdobytą Mołdawię Jan III zachował dla siebie.
Kampania 1691 r., choć lepiej przygotowana niż pięć lat wcześniej, znów zakończyła się niepowodzeniem. Turków nie udało się rozgromić w polu, a wczesna zima zmusiła wojsko do odwrotu. Konstanty Cantemir rozprawił się przy okazji z podejrzewanymi o sprzyjanie Polsce Costinami – Mironem i jego bratem, Wieliczką – co zdawało się ostatecznie przekreślać wszelkie szanse polskie na utrzymanie się nad Prutem. Okazało się jednak, że tym razem nie cały wysiłek poszedł na marne.
Oto w trakcie tej kampanii Polacy opanowali szereg ważnych twierdz w północnej Mołdawii. Były to: Botoşani, Câmpulung, Dragomirna, Neamţ, Soroka, Suczawa i Târgu Frumos. W czasie odwrotu głównej armii polskiej pozostawiono tam załogi, utrzymując w ten sposób przyczółek w Mołdawii. Wykonano zatem krok, który należało uczynić już kilka lat wcześniej, co najmniej w 1686 r. Tak właśnie postępowali Austriacy, opanowując kolejne twierdze na Węgrzech.
Zajęcie i utrzymanie twierdz mołdawskich było dopiero wstępem do dalszego podboju, który należało przedsięwziąć. Taka metodyczna akcja przyniosłaby wreszcie pożądany rezultat – Mołdawia po kilku latach wpadłaby w ręce polskie, a odseparowany Kamieniec Podolski musiałby się poddać wojskom koronnym. Niestety, stary i schorowany król nie był w stanie pójść za ciosem, a i finanse państwa nie pozwalały na kontynuowanie dobrze zaczętego dzieła. Było ono – naszym zdaniem – bez porównania rozumniejsze i skuteczniejsze niż organizowane z wielkim rozmachem wyprawy w głąb państwa, które po prostu trafiały w próżnię.
Bez kontynuacji ofensywy samo utrzymanie twierdz mołdawskich nie było oczywiście wielkim osiągnięciem i ginie w cieniu niezrealizowanych „wielkich” planów. Niemniej, Polacy w Mołdawii byli niczym zadra w boku Osmanów. Turcy i kolejni hospodarowie mołdawscy – sam Konstanty Cantemir, Konstanty Duca i Antioch Cantemir – przez kolejne lata bezskutecznie usiłowali odebrać twierdze Polakom. Sama Soroka, której dowódca, pułkownik Ernest Rappe, miał zaledwie dwa regimenty piechoty i 500 Kozaków, skutecznie odpierała powtarzające się ataki wroga i przeszkadzała Tatarom w ich marszu na Polskę. Podobną rolę spełniały pozostałe twierdze, łącznie z wybudowanymi w pobliżu Kamieńca Okopami Świętej Trójcy. Hetman Stanisław Jabłonowski dokładał wszelkich starań, by utrzymać niewielkie garnizony polskie w Mołdawii i zaprawdę wiedział, co robi. Wobec wrogiej postawy hospodarów zdarzało się Polakom ściągać prowiant nawet z Siedmiogrodu, ale opłacało się. Nareszcie mieliśmy coś, co Turcy koniecznie chcieli odzyskać. Już w 1692 r. wystąpili oni z propozycją separatystycznego pokoju z Polską, godząc się na oddanie upragnionego Kamieńca w zamian za fortece mołdawskie. Nic z tego wówczas nie wyszło, ale sam pomysł pozostał. I kiedy w czasie rokowań karłowickich 1698/1699 r. Austriacy zgodzili się na korzystną dla nich zasadę „uti possidetis” – co kto zajął, niech zatrzyma – Polacy po latach wojny musieliby zrezygnować z wciąż niezdobytego Kamieńca. A tak, wymieniliśmy go z Turkami za twierdze mołdawskie. Obie strony rozeszły się zadowolone, a zbliżający się wiek XVIII okazał się niespodziewanie stuleciem przyjaźni polsko-tureckiej.
Należy zatem mocno podkreślić – wyprawa 1691 r., choć nie osiągnęła zakładanych celów, przyniosła opanowanie twierdz mołdawskich jako bazy wypadowej do dalszego podboju. Na jego realizację zabrakło Polsce sił, ale utrzymanie się w Mołdawii pozwoliło nam ostatecznie odzyskać Kamieniec Podolski i prawobrzeżną Ukrainę – i były to jedyne straty terytorialne, jakie poniosła Rzeczpospolita w XVII w., które zostały odrobione.