Pewnego razu Władysław IV zlecił swemu nadwornemu malarzowi wykonanie portretu ulubionego psa, brytana o imieniu Szwan, którego „zawsze przy sobie w pokoju miewał”. Co ciekawe, w Bibliotece Jagiellońskiej odnaleźć możemy nawet epitafium poświęcone królewskiemu ulubieńcowi (rkps 116, k. 167 v). Obok osobistych emocji, ten frapujący gest antycypujący przyszłe portrety suk Króla-Słońce (pędzla F. Desportesa) wynikał przede wszystkim z umiłowania przez polskiego monarchę najpopularniejszej rozrywki ówczesnych książąt, czyli myślistwa.
Ludwik XIII wyrabiał sieci do polowania, fascynacja łowami Jakuba I Stuarta graniczyła z fanatyzmem, często prowadząc do ignorowania spraw państwowych. Władysław jeszcze jako królewicz prawie cały swój wolny czas poświęcał owej pasji – o niczym nie wspomina się w zachowanych źródłach tak często, jak właśnie o owym nałogu. Gdy na jesieni 1619 roku przyszły władca przybył do Polski wspólnie z wujem Karolem Habsburgiem, przez prawie jedenaście miesięcy głównie polowali i ucztowali. Owe hobby, zgodne z oczekiwaniami ogółu szlachty, stanowiło sposób na odreagowanie niezadowolenia i gniewu, panaceum na dworskie intrygi oraz polityczny harmider. Namiętność tę można było również wykorzystać w dyplomacji: obietnicami związanymi z łowami można było Władysława do różnych rzeczy zobowiązać oraz pod tym pretekstem utrzymywać z nim stałą korespondencję. Jeśli królewicz zwracał się do innych książąt, prosił zazwyczaj o akcesoria związane ze swoim „konikiem” (takie jak płótna myśliwskie, specjalna waga etc.). W 1619 roku upraszał kurfirsta o przesłanie specjalnie wytresowanych psów do polowań na borsuka i lisa; parę lat później otrzymał psa pasterskiego i myśliwskiego. Nieraz wypraszał strzelby z Grazu, specjalistów sztuki łowieckiej oraz psy z Saksonii i Brandenburgii. W listopadzie 1632 r. z ukontentowaniem przyjął tego typu podarek od króla angielskiego. W ten sposób zaopatrzony, udawał się w knieje, zazwyczaj w towarzystwie niewielu osób (w młodości także ojca, zaś po jego śmierci braci). „Zaraz po objedzie jedzie na polowanie i nie ma wstrętu wstępować do chat wieśniaków” – pisał w relacji do Rzymu nuncjusz Visconti. Na dłuższe wyprawy zabierał ze sobą rodzaj przyczepy campingowej. Zdarzało mu się bawić łowieniem pstrągów, karpi (i innych ryb) czy ostryg, w borach litewskich szukał jednak większego zwierza, które to stanowiło także ozdobę monarszych zwierzyńców przy warszawskiej Villa Regia, a zwłaszcza Zamku Ujazdowskim.
Pod koniec życia drugi Waza miał kłopoty z utrzymaniem się na nogach, do końca życia jeździł jednak konno. Topos monarchy-jeźdźca, wpisujący się w szerszy kontekst mitu rycerskiej elity, wiązał się z przekonaniem, że dopóki prowadzi on konia, dopóty może sterować nawą państwową. W szczególności portret konny wpisywał się w odwieczny etos arystokratyczny. Stąd maniakalne przywiązanie monarchy do psów, stojących w hierarchii ważności tuż za końmi.
W 1644 roku Władysław IV sprawił sobie zielony kostium wraz z płaszczem tworzący „suknię do polia” – zapewne na potrzeby polowań. Krawiec Jan nie żałował nań srebrnych koronek, zielonych guzików i srebrnych pometek. Niebawem po przybyciu orszaku królowej Ludwiki Marii desrobée wybrał się na łowy. Uniform na tą okazję miał charakter mniej oficjalny, nie mógł krępować ruchów. Ważką rolę pełniły bardzo mocno dopasowane i przywiązane do nogi buty, wreszcie odpowiednie nakrycie głowy. W czasie wyprawy na Moskwę w latach 1617-1619 królewiczowi służył myśliwiec Trojan, a potem m.in. Szymon Finstelwader. Stroje służb łowieckich które im podlegały, charakteryzowały się daleko idącą odrębnością. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku ubioru służby pokojowej (tzw. służba domowa) nie miały tak reprezentacyjnego charakteru, jak uniformy mastelarzy i forysiów. Zieleń spełniała oczywiście funkcję maskującą – nawet pończochy były poddane dyktatowi tej barwy. Z okazji krwawych walk zwierząt po weselu króla i Cecylii Renaty psy królewskie prowadzili królewscy łowczy wystrojeni w nowe liberie w wersji paradnej, lamowane srebrnymi galonami, w koletach z łosia i zielonych pończochach właśnie. Odrębne modusy krawieckie obowiązywały łowczych oraz tzw. „myśliwców od psów”. Służby łowieckie często wyróżniały się krojem węgiersko-polskim, choć bywały wyjątki – podczas krwawego pokazu w Wilnie w sierpniu 1636 r. wystąpili łowczy w szatach angielskich – i cacciatori co’togha d’Inghliterra, jak to określił nuncjusz apostolski Mario Filonardi w swej relacji do Rzymu.
Cały akt środkowy Władysławowskiej opery Narciso transformato przeznaczono na apoteozę Narcyza jako nieulękłego myśliwego. Nieprzypadkowo.