Szlachta była tym stanem w Rzeczypospolitej, któremu Irlandczyk Bernard O’Connor (ok. 1666 – 1698), fizyk, przyrodnik i historyk, nadworny medyk Jana III, poświęcił najwięcej uwagi w swoim dziele pt. The History of Poland in several letters to persons of quality, wydanym w Londynie w 1698 r. Ale nie zapomniał też o mieszczanach i chłopach. Wspólna nazwa, którą ich obdarzył – „pospólstwo” (vulgars) – nie brzmi dobrze, ale nie miała lekceważącego charakteru. Nie była również niczym niezwykłym. W tym samym czasie na Wyspach Brytyjskich przy opisie społeczeństwa używano takich określeń jak „lepszy rodzaj ludziv, „ludzie zamożni i dobrego pochodzenia” a z drugiej strony „ludzie niższej klasy” czy „najniższa klasa”. O’Connor przedstawił sytuację „pospólstwa” w czarnych kolorach: „nie są oni [mieszczanie i chłopi] nikim więcej jak niewolnikami szlachty, ponieważ nie chroni ich prawo, nie mogą kupować ziemi ani nie mogą rozporządzać własnością w stopniu większym niż nasi Murzyni w Indiach Zachodnich”. Kilka razy wspomniał także, że szlachcic ma wobec swych poddanych, „choć może lepiej będzie nazywać ich jego niewolnikami”, prawo życia i śmierci. Mógł również sprzedawać swych poddanych, a zabicie poddanego, własnego bądź cudzego, skutkowało wyłącznie koniecznością zapłacenia odszkodowania.
O’Connor zauważył wyjątkowość sytuacji mieszkańców kilku ważniejszych miast, takich jak Kraków, Wilno czy Lwów, oraz chłopów i mieszczan w Prusach Królewskich, którzy mieli prawo do kupowania ziemi. Jeśli mimo ogólnie fatalnego położenia „pospólstwa” nie było większych napięć społecznych, to głównie dlatego, że szlachta, która zdaniem O’Connora odznaczała się wyjątkową łagodnością charakteru, nie korzystała ze swych uprawnień. W zamian chłopi nie tylko byli gotowi ją hołubić, ale też nawet ryzykować dla niej życie: „w Kurlandii, tak jak w Polsce podlegają [chłopi] swym panom i w obydwu krajach otaczają ich swoistym uwielbieniem. Niewolnicy kochają ją [szlachtę], z ochotą też walczą za nią”. I tak powoli acz bezpiecznie toczył się wóz Rzeczypospolitej. Lecz w niczym nie zmieniało to sytuacji formalnej – ok. 90 procent jej mieszkańców to byli niewolnicy.
Równie źle wyglądała ich sytuacja materialna, przede wszystkim chłopów: „prowadzą biedne i nieszczęśliwe życie, nie mając ani praw ani sędziów i bardzo mało religii; tak jak bydlęta są zmuszani do pracy w niedziele”. O’Connor nie był oryginalny w swych sądach. W gruncie rzeczy powtarzał to, co większość zagranicznych podróżników pisała w poprzednim i w następnych stuleciach, a co pochodzący z Włoch Giovanni Battista Pacichelli, który gościł w Rzeczypospolitej w 1676 r., zawarł w określeniu „niebo dla szlachty, piekło dla wieśniaków, raj dla Żydów”. W XVI w. angielski podróżnik Fynes Moryson stwierdził: „W Danii i Polsce lud to po prostu niewolnicy, tak że szlachta i możni szacują swe majątki nie według czynszów, lecz liczby chłopów, którzy są wszyscy niewolnikami”. W następnym stuleciu Włoch Sebastiano Cefali pisał: „każdy szlachcic jest panem życia i majątku swych poddanych... Wyznać jednak potrzeba, że dzięki łagodności charakteru polskiego rzadko zdarzają się bezprawia zakrawające na tyranię”.
Takie opinie na temat sytuacji chłopów i mieszczan w Rzeczypospolitej są świetnym przykładem, jak bardzo pobieżne mogą być oceny formułowane przez osoby z zewnątrz. Sam O’Connor nie dokonał rozróżnienia na mieszczan i chłopów w zależności od tego, czy mieszkali w dobrach królewskich, szlacheckich, czy należących do Kościoła katolickiego, a jego uwaga o swoistym kulcie, jakim chłopi otaczali szlachtę, przypominająca opowieści o wiernym, czarnym niewolniku spoglądającym z uwielbieniem na „dobrego, białego pana”, nie wymaga komentarza.
Historycy nadal toczą spory o to, jak wyglądała sytuacja chłopów, ale kilka kwestii zdołano wyjaśnić. Chłopi nie byli niewolnikami – dysponowali własnością użytkową ziemi, a majątek ruchomy był ich własnością prywatną, którą mogli, z wyjątkiem zwierząt hodowlanych, swobodnie rozporządzać. Mogli również zawierać umowy – słowem: zachowali osobowość prawną. Samo pojęcie „stan chłopski” budzi na tyle duże kontrowersje, że stawia się przy nim znak zapytania, wskazując na zróżnicowanie mieszkańców wsi. W Koronie większość chłopów teoretycznie nie mogła opuszczać gospodarstw oraz nie podlegała sądom państwowym, natomiast na Litwie chłopi podlegali prawu publicznemu. Sytuację dodatkowo komplikowały odrębności regionalne, na przykład w Prusach Królewskich i na Kujawach istniała stosunkowo liczna grupa zamożnych chłopów – właścicieli dużych gospodarstw, zwanych gburami. Opisy zabiedzonych chłopów, na czele z tym pozostawionym przez Stanisława Staszica – „znędzniałe, obrosłe, zakopciałe. Oczy głęboko w głowie zapadłe. Dychawicznymi piersiami bezustannie robią. Posępne, zadurzałe i głupie” – rozdzierają serce, ale jak wszelkie uogólnienia są zawodne. Jak zawsze – jedni byli bogaci, inni biedni i znajdowało to odzwierciedlenie w podstawowym podziale chłopów na kmieci (gospodarze pełnorolni), zagrodników (gospodarze małorolni) oraz bezrolnych.
Sam O’Connor wspomina o spotkanym w Rzymie lekarzu z Polski, który był synem chłopa, a którego ojciec musiał wykupić od właściciela za 100 talarów (ok. 800 złotych). W rzeczywistości syn nie był niewolnikiem i nie za to zapłacił jego ojciec, ale kwota nie była mała. Studia medyczne i wyjazd do Rzymu także kosztowały, i to całkiem sporo. Jeśli chłopi nie byli niewolnikami, to tym bardziej nie byli nimi mieszczanie. Dość powiedzieć, że cieszyli się oni wolnością osobistą i mogli poruszać się po całym kraju, a podziały wśród nich, prawne, religijne, narodowościowe, kulturowe czy majątkowe były jeszcze wyraźniejsze. Niewiele łączyło gdańskiego patrycjusza i obywatela takiego miasta jak Łuck. Niewiele, poza tym, że nie byli niewolnikami. Rzeczypospolita nie była ani niebem dla szlachty, ani piekłem dla mieszczan i chłopów, przynajmniej nie dla większości z nich.