Jak wiemy, naczelnym zadaniem portretu było symboliczne (acz wizualne) uobecnianie modela, uobecnianie rytualne, prawne, magiczne, emocjonalne lub komemoratywne. Nawet w rzeczywistości nowożytnej zdarzało się, iż konterfekty noszono w procesji niczym przedmiot kultu. Podczas uroczystości żałobnych po zgonie Franciszka I jego całopostaciowe przedstawienie ad vivum – w nawiązaniu do tradycji starorzymskiej (ale także średniowiecznej) – zastępowało osobę królewską na bankietach. Obrazy przodków w siedzibie księcia były prawnym dokumentem potwierdzającym szlachetność rodu oraz legitymizującym władzę. W 1642 roku prawnicy Stolicy Apostolskiej w sporze z rodziną d’Este powoływali się nawet na sposób przedstawienia babki księcia Francesca na portrecie sprzed lat (obraz Laury dei Dianti w egzotycznym kostiumie kurtyzany, pędzla Tycjana). Brak regaliów oraz swobodna konwencja „nieobyczajnej” kobiety, stanowiły w ich mniemaniu dowód na pochodzenie władcy z nieprawego łoża!
Karol IX de Valois osobiście dbał o swój wizerunek na numizmatach. Wyraźnie inspirowana praktyką cesarza Karola V, pierwsza nowożytna próba prawnej reglamentacji zasad kształtowania wizerunku królewskiego miała miejsce w elżbietańskiej Anglii. Słynna proklamacja Lorda Williama Cecila z 1563 roku oraz 33 lata późniejsze rozporządzenie Rady Prywatnej z 1596 roku przewidywały odszukiwanie i niszczenie „nieodpowiednich” portretów Elżbiety I. W protestanckiej rzeczywistości obraz monarchy posiadał status specyficzny – m.in. ze względu na jego pozycję w kościele narodowym. Pomijając problem satrapii post-bizantyjskich, warto uświadomić sobie, iż absolutyzm zachodnioeuropejski także rządził się specyficznym dworskim prawem obrazowym.
Filip IV w 1633 r. ogłosił dekret nakazujący kontrolę z punktu widzenia zasad stosownego decorum wszystkich wizerunków króla i królowej znajdujących się w przestrzeni publicznej, jak i w pracowniach artystów. Jedna z korekt zakładała nawet przemalowywanie niewłaściwych (nawet pod względem kolorystycznym) elementów kostiumów portretowych monarchy. Królowa polska Anna Austriaczka obawiała się, aby jej portret wysłany do Wiednia nie dostał się w niepożądane ręce. Podobna dbałość o własne konterfekty charakteryzowała jej siostrę Konstancję. Druga żona Zygmunta III odmówiła podarowania marszałkowi Zygmuntowi Myszkowskiemu swojego wyobrażenia, zasłaniając się brakiem takiego zwyczaju. Nie chciała także sprezentować analogicznego artefaktu ekskomunikowanemu franciszkaninowi, błagającemu o taki właśnie substytut audiencji.
Dla suwerena zarezerwowane były szczególne atrybuty i konwencje portretowe (portret całopostaciowy we Francji XVI wieku, paludamentum, portret konny do połowy XVII wieku). Wszelkie okoliczności osłabiające powagę ujęcia były natychmiast wychwytywane, zwłaszcza jeśli chodzi o wielonakładowe druki. W czerwcu 1601 roku Zygmuntowi III przekazano rycinę, na której przedstawiono go wiezionego w dość groteskowym, do połowy zakrytym powozie, w towarzystwie lwa, z podpisem Sigismundus, król Polski. Wydarzenie opisuje kamerdyner króla: „Kiedy Jego Królewska Mość wieczorem zasiadał do stołu a ja mu usługiwałem, obraz ten trzymała jego siostra, a król polecił zakryć umieszczony na nim napis i zapytać mnie, kto jest na nim przedstawiony. Odpowiedziałem, że nie wiem cóż to za stary gimpelzhauer, gdyż namalowany był z wielkimi, staromodnymi rękawami oraz w berecie jakie noszą kaznodzieje bądź Szwajcarzy. Na moje słowa Jej Wysokość odsłoniła zakryty napis i pozwoliła mi go przeczytać. Przestraszyłem się wówczas na śmierć, że tak nazwałem Króla, z czego on sam śmiał się serdecznie. […] Zaniepokojona Królewna obawiała się, że sprawa tylko przysporzy monarsze kłopotów i uczyni z niego obiekt strasznych drwin. Jego Królewska Mość, będąc człowiekiem spokojnym, nie powiedział nic więcej ponadto, że w życiu nie jechał podobnym powozem”. Ostatecznie po śledztwie przeprowadzonym przez marszałka nadwornego, zakazano księgarzowi surowo sprowadzania do Polski dzieł podobnych malarzy i drukarzy, jak ów niefortunny obrazek z Wrocławia.
Wacław Potocki oburzał się z powodu nadużywania królewskiego wizerunku na monetach: „Widziałem, a własnemu trzeba wierzyć oku,/ Kiedy dziad deptał nogami w rynsztoku,/ Kiedy baba klepacze, że ich nikt nie bierze,/ Wzgardziwszy, twarz królewską w błocie pierze”.
Na początku lat 90-tych XVI w. instygator burgrabiego królewskiego oskarżył gdańską Radę Miasta o zbrodnię obrazy majestatu z powodu zlikwidowania tarcz herbowych z godłem wazowskim w Dworze Artusa. Sprawę udało się załagodzić. Jeszcze poważniejszym wykroczeniem był bezpośredni atak na publiczny wizerunek suwerena. Pewien szlachcic z Poznania o nazwisku Złodzki próbował zrzucić portret króla Zygmunta III, chcąc wyładować swą wściekłość wynikającą z przekonania, iż władcy brakowało ducha walki. Udało mu się wymigać od kary, w przeciwieństwie do Aleksandra Weryhy-Darowskiego, który za porąbanie w Grodnie portretu Jana III w 1679 roku zapłacił życiem. O tak surowej karze zdecydował sąd sejmowy.