Bardzo wiele osób, które po raz pierwszy udają się do archiwów czy bibliotek i sięgają do dokumentów z XVII czy XVIII w., jest przekonanych, że na każdej wręcz stronie będą czytać historie jakby żywcem wyjęte z „Trylogii” H. Sienkiewicza. Co chwilę powinny ich zaskakiwać barwne opisy bitew, zajazdów, pogoni za nieprzyjacielem, opisy magnackich uczt, skandali w ich wykonaniu itd., itp. Kto tak wyobraża sobie efekty swojej pracy może przeżyć zawód. Treści sprzed stuleci mogą zwyczajnie okazać się nudne. Może bowiem się okazać, że relacji, jakich chcielibyśmy znaleźć jest najwięcej, jest zwyczajnie mało. Natomiast całe regały w archiwalnych magazynach zapełnione są dokumentami, których treść odnosi się do zwykłych codziennych zajęć, na dodatek jakże podobnych w swej istocie do problemów, z którymi borykać się na co dzień przychodzi ludziom XXI w.
Choćby tacy Sobiescy. Można zauważyć, że po wiedeńskiej wiktorii sam król Jan III jakby zaczął tracić wojenną energię. Różne tego przyczyny, ale coraz więcej inicjatywy oddawał w ręce hetmanów. Monarcha za to z lubością poświęcał się sprawom gospodarczym. Dbał o swój majątek i pomnażał go, niejednokrotnie dochodami z nich finansując potrzeby wojska. Po jego śmierci majątek odziedziczyli synowie. Wielka fortuna łatwo wpadła w ich ręce, więc łatwo z jej owoców korzystali, stanem samej fortuny niewiele się interesując. Nie trzeba było długo czekać, by zaczęła ona dostawać zadyszki, tonąć w długach i różnych kłopotach. Problemy te, jak i zadanie dostarczania królewiczom oczekiwanych przez nich, zazwyczaj poważnych kwot pieniędzy, to już było zmartwienie ich sług i urzędników postawionych w dobrach do zarządu nimi. Jedni gorzej, inni naprawdę z troską i zaangażowaniem gospodarowali na nich i starali się jak najlepiej podołać powyższym zadaniom. Musieli prowadzić całą buchalterię, a także obfita korespondencję zarówno z królewiczem, jak i innymi urzędnikami Sobieskich, a także z osobami i urzędami zewnętrznymi. Wiele z tej dokumentacji zachowało się do dziś. Czy może być coś ciekawego w przeglądaniu rachunków sprzed 300 lat? Albo w czytaniu listów o przepychankach z sąsiadami o miedzę, o przypominaniu zaległych długów, o wywijaniu się na wszelkie sposoby przed wierzycielami, o toczonych sprawach sądowych, o zaleganiu poddanych z czynszami i powinnościami. Ciekawsze nieco będą wzmianki o pustoszących dobra wojskach, zarazach. Może te o nieustannych żądaniach przez królewiczów pieniędzy z dóbr.
Na pierwszy rzut oka nie ma w tym nic porywającego. Niewiele jednak trzeba, by zauważyć, że mając te dokumenty, stoimy przed kopalnią informacji o sprawach, bez których królewicze wraz z całą swoją działalnością kulturalną, artystyczną, kolekcjonerską i każdą inną, a także ich wykwintne dwory nie mogliby zwyczajnie funkcjonować. Skąd bowiem na to wszystko mieli brać pieniądze? W wielkiej części ich źródłem były właśnie dochody z dóbr. Gdy ich było mało, dobra zastawiano pod pożyczki, a nawet sprzedawano. A że wszystko to nie było proste i łatwe, widać choćby po rozterkach Mikołaja Janickiego, zarządzającego dobrami ruskimi królewiczów Jakuba i Konstantyna. Biedak miotał się, starając zaspokoić żądania kolejnych wierzycieli, by jakiekolwiek pieniądze wygospodarować dla królewicza. Bywało jednak i tak, że mimo najlepszych chęci nie był w stanie podołać coraz cięższym, spowodowanym niefrasobliwością królewiczów, realiom.
W czerwcu 1720 r. udał się do Lublina na odbywające się tam sądy Trybunału Głównego Koronnego. Chciał tam, u najwyższego sądu, odzyskać pieniądze winne królewiczom od podkanclerzyny litewskiej. Wcześniej okazało się to na tyle trudne, że sprawę musiał podać aż do Trybunału, mając nadzieję na zdobycie na nią wyroku. Nie spali jednak ci, którzy takie same pretensje mieli pod adresem Sobieskich. W Lublinie pojawił się pan Rudnicki, któremu, jak się okazało, Sobiescy byli winni znaczną sumę. On też poruszył Trybunał, a argumenty miał na tyle mocne, że Janicki chcąc, nie chcąc, musiał mu wręcz natychmiast znaleźć i oddać 20 tys. zł. Zjawili się również panowie Cetnerowie, „którzy mi tu srodze ciężcy w Trybunale”, jak przyznał Janicki. Zażądali oddania 15 tys. zł., które gdzieś musiał im wynaleźć. Nie odtrąbił sukcesu z podkanclerzyną, czyli pieniędzy nie odzyskał. Przynajmniej wtedy. Musiał za to natychmiast oddać wielkie sumy wierzycielom.
Zdesperowany, wiedząc że jego słowa nie wzbudzą radości na dworze w Oławie, musiał jednak wyznać: „Już tedy teraz tak prętko z Złoczewskiej Intraty nie mogę nic posłać do Oławy póki długów nie popłacę”.
To taki mały fragmencik z rozległego wachlarza problemów opisywanych w masie archiwalnych dokumentów. Czy nudnych? Dla Janickiego na sto procent nie, skoro były go w stanie zaciągnąć „na przedmieścia czyśćca”.
Mikołaj Rola Janicki do Franciszka Wierusza Kowalskiego, w Lublinie 30 VI 1720, NGAB, F. 695, op. 1, nr 385, k. 47
„Moy Kochany Bracie,
Już prawie cały miesiąc siedząc rozumiem ze się na Przedmieściu Czyśćca znajduję uspokajając Interessa Pańskie, bo i sama JM Pani Podkanclerzyna Litewska [Izabela Elżbieta Czartoryska], która mi się tak rok w Częstochowie podpisała że gotowa pieniądze oddać z Klucza Ossowinskiego, a teraz znowu trudni, ze muszę ją Tribunalskim Dekretem przycisnąć. JM Pan Rudnicki tak mi tu był cięszki że prawie cały Trybunał nemine excepto [bez wyjątku] na głowę mi wsadził żem mu koniecznie musiał wyliczyć złotych dwanaście tysięcy tu w Lublinie a we Złoczowie osm, to już dwadzieścia tysięcy…”
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego: