Religijność sarmacka, o której wszak nie mówi się zbyt dobrze, miała wiele wymiarów. Traktuje się ją z natury jako religijność obrzędową, powierzchowną, ale czy mamy wystarczające dowody na to, że była taką na pewno? Jak zbadać wewnętrzne poruszenia duszy ludzkiej? Czy świadectwa literackie wystarczą do tego? Wszak świadectwa literackie mogą być dosyć małej wartości, a prawdziwe jest twierdzenie, że niskiego lotu literatura, przynosi dosyć niskiego lotu świadectwa. A poza tym, przecież poezja i proza wieku wcale nie podejmowała się zadania opisu rzeczywistego doświadczenia duchowego, raczej układana była w myśl zaleceń poetyki, jako kolejność następujących po sobie „miejsc” (loci). To nie wynurzenia podmiotu lirycznego napędzały intencję twórczą poetów, ale raczej programy poetyckie. Spójrzmy pod tym kątem na wyjątkowość Trenów Jana Kochanowskiego.
One nie tylko dlatego tak mocno wystają ponad nurt przeciętności, iż zostały stworzone przez naprawdę wielkiego artystę, ale tak samo ich ponadczasowość wynika z faktu, iż dochodzi w nich do uwidocznienia się nie „miejsc” literackich, ale prawdy ludzkiego uczucia. Zatem sądzę, iż szukając prawdy o doświadczeniu religijnym naszych przodków bardzo trudno wyjść poza jakiegoś typu sądy w rodzaju: nie wydała twórczość religijna przodków naszych dzieł na miarę Pascala czy innego poruszającego myśliciela religijnego. Trzeba temu sądowi przyklasnąć, ale zaraz pytać dalej: a wydała takiego dramaturga jak Szekspir, albo filozofa jak… Descartes czy Hobbes, którym zaczytywalibyśmy się do dziś? A wydała takiego mistrza dłuta jak Michał Anioł? Zapewne jest to argument nieco naciągany i w sumie dosyć dla polskiej kultury nieprzyjemny, ale używając go jakoś chcemy bronić tej dawnej polskiej religijności, tak jak bronilibyśmy dawnej polskiej kultury w jej całości: może i nie wydaliśmy Pascala, Hobbesa czy Michała Anioła albo Szekspira, ale za to… (tu za bardzo nie wiem co w to miejsce podstawić), więc można nieco zmienić sens tego biadolenia i mówić: tak jak nie wydała kultura polska żadnego Hobbesa, Michała Anioła i Szekspira, tak nie wydała myśliciela religijnego pokroju Pascala… Każdą albowiem kulturę należy rozpatrywać w kontekście jej własnych cech charakterystycznych. Można tak czynić po to, aby nie nabawić się kompleksów, albo tak samo po to, aby nie wprowadzać jakiejś nachalnej metody porównawczej: kultury są jak ludzie: każda jest inna. Co wiedzie do konstatacji: owszem, nie mieliśmy Pascala, ale za to od samego początku mieliśmy bardzo bogatą duchowość maryjną, zaświadczaną staropolską poezją.
Oczywiście nie tylko w poezji wyraża się owa maryjność polskiej duchowości, może nawet nie specjalnie tylko w poezji, bardziej w doświadczaniu wiary przez naszych przodków. Jej symbolem może być sienkiewiczowski Kmicic zmierzający na Jasną Górę. A uzewnętrznieniem śluby lwowskie Jana Kazimierza, czy potem w XX już wieku śluby jasnogórskie Prymasa Tysiąclecia, czy takie jego akty religijno-kulturowe jak peregrynacja obrazu jasnogórskiego po Polsce, czy do dzisiaj ciągle ważne w życiu religijnym Polaków odpustowe święta związane z różnymi sanktuariami maryjnymi. Ważne chyba i dla owej religijności maryjnej charakterystyczne jest zapewne rozpoznanie poetyckie tego zjawiska, dokonane przez Wespazjana Kochowskiego w jego wierszu „Pierwsza i ostatnia ucieczka Korony Polskiej do Najświętszej Panny Maryjej” (Niepróżnujące próżnowanie, 2,15):
Jak się owo dziecko bierze
Rozkwilone do macierze,
Kiedy, swawolne, bojąc się chabiny,
Gniewnemu ojcu czyni przeprosiny,
Więc do matki ręce wznosi
I ratunku od niej prosi,
Pod nie się tuli, jej zakrywa szatą,
Aż je pojedna z rozgniewanym tatą;
Polsko moja, w tak złej toni,
Któż cię dźwignie, kto obroni?
Skąd ci tak wcześnie supecyje przyjdą,
Któraż cię Pallas zasłoni egidą?
Apollo swej bronił Troi,
Mars przy Rzymie mocno stoi,
Jupiter swymi opiekał się Greki,
Jako wierzyły dawno błędne wieki;
A my dokąd, bliżsi zguby,
Udamy się z swymi śluby,
Kiedy niebieski Ociec rozgniewany
Przepuścił gorsze Szwedy, niż pogany?
Pódźmy Boskiej prosić Matki,
Aza Polski te ostatki
Pożarte, wydrze z łakomej paszczeki
I nie da zginąć Sarmatom na wieki.
Pokaż się nam matką. Pani,
Prosim upadli poddani.
Broń nas zaszczytem, o Królowa, czułem,
Tym Cię na wieki Polska czci tytułem.
Ukój Ojca w gniewie srogim,
Przeproś winy nam ubogim,
Aby pamiątka w polskim była państwie:
Nie zginie, kto jest w Maryjej poddaństwie.
Mamy w tym wierszu, jak sądzę przedstawioną kwintesencję sarmackiego, a pewnie i naszego wspólnego rozumowania o roli i znaczeniu Matki Boskiej w Polsce. I nie tylko chodzi mi o wyraźne aluzje do ślubów lwowskich Jana Kazimierza, ale tak samo gesty, które znamy jeszcze z Bogurodzicy, czyli ustanowienie Maryi osobą pośredniczącą, orędowniczką między modlącymi się a Bogiem. Tu jeszcze mocniej to jest pokazywane poprzez aluzję do sytuacji w rodzinie: Matka wszak wstawia się u rozgniewanego Ojca za brykającym, a teraz wystraszonym dziecięciem. Wpatrzmy się w tę rodzinną scenę; powiecie infantylizm, odpowiem metafora; powiecie metafora ustanawiająca, odpowiem ustanawiająca relację: dziecię, Matka, Ojciec:
Polsko moja, w tak złej toni,
Któż cię dźwignie, kto obroni?
Ale, jakby tego było mało, Kochowski odwołuje się już nie do metafory (która wszak wykracza poza literaturę do sytuacji codziennej, przeżywanej przez większość z jego odbiorców, czyli większość z nas), ale do pewnego silnie, podobnie silnie jak owo doświadczenie egzystencjalne, zakorzenionego w naszej już bardziej może tożsamości czy świadomości kulturowej, mitu, a właściwie nie mitu, tylko rzeczywistości stricte religijnej, którą wnosi w kulturę Europy chrześcijańskiej jej pogańska tradycja: chodzi o ideę bóstw opiekuńczych. Proszę rozważyć jak ustanawia to rozumowanie Kochowski: porusza się ono niejako dwoma torami: ślad pierwszy: Pallas, Apollo, Mars, odpowiednio: Ateny, Troja, Rzym; ślad drugi: Matka Boska, odpowiednio Polska. Czyli rozumowanie buduje ciąg skojarzeń (jakże sarmackich) o, niejako, następstwie, kolejności od Aten przez Rzym do Rzeczpospolitej, a na poziome bóstw opiekuńczych Matka Boska, ustanawiana bóstwem opiekuńczym (o tym, że jest takim bóstwem zaświadcza część końcowa, suplikacyjna wiersza), zarazem jednak umieszczana jest obok pogańskich bóstw, tyle że poeta jednym ruchem przekreśla to utożsamienie, twierdząc wszak (Jako wierzyły dawno błędne wieki…), co układa się w rozumowanie zgoła ciekawe: jeśli albowiem tamte wieki uznajemy za błędne (dlaczego? Czy dlatego, że wierzyły w bóstwa opiekuńcze? – chyba nie!; dlatego, że pokładały wiarę w nieistniejące bóstwa; może raczej tak!), to na jakiej podstawie mamy uznawać Maryję za taki jakiś rodzaj bóstwa opiekuńczego? Otóż śmiem sądzić, że Kochowski ustanawia Maryję opiekunką Polski, odwołując się, niejako, do dwóch aspektów: jeden to miejsce Matki w rodzinie (doświadczenie egzystencjalne), natomiast drugim jest wyeksponowane przez niego, nie mniej istotne dla ludzi ówczesnych czasów: doświadczenie kulturowe. Oba mają walor doświadczenia ustanawiającego i mówiącego jednak sporo o maryjności sarmackiej.
Która, co podkreślić należy, ma też w sobie wspaniałą refleksję poetycką. Jak chociażby słynny sonet Mikołaja Sępa Szarzyńskiego Panno bezrówna, stanu człowieczego wtóra ozdobo…, czy intrygujący zapis Matczyno-Dziecięcej bliskości w tłumaczonym co prawda z łaciny, ale ustanawiającym w polskiej tradycji jakiś rodzaj religijności „pieszczonej”, dziełku Kwiatki rymów duchownych Stanisława Grochowskiego, aż po maryjne refleksje tegoż Wespazjana Kochowskiego z Psalmodii polskiej, nie mówiąc już o genialnych początkach poezji w języku polskim w naszej kulturze: o Bogurodzicy z jej niesamowitą precyzją artystyczną czy poruszającej pieśni Matki Boskiej Posłuchajcie bracia miła. Obok też dzieł wymienionych powyżej mamy do czynienia z niezwykle bogatą twórczością okolicznościową związaną z sanktuariami, miejscami pielgrzymkowymi czy obrazami cudownymi. Buduje to wszystko może nie teologiczną, ale raczej teologiczno-społeczną strukturę religijności sarmackiej o walorach jakże mocno ponadczasowych.