Elżbieta Helena z Lubomirskich Sieniawska (1669–1729) była damą niezależną, bogatą i dumną. Zdaniem pamiętnikarzy i wnioskując z portretów, nie była zbyt urodziwa, ceniono za to jej dowcip i swobodę zachowania. Nieco kłopotów przysparzał jej temperament. Pod koniec 1694 cieniem na jej dworskiej pozycji, a była dwórką Marii Kazimiery, położył się szeroko komentowany (dzięki ujawnieniu korespondencji kochanków) romans z Janem Stanisławem Jabłonowskim, synem hetmana. Mąż, Adam Mikołaj Sieniawski, dzięki mediacji teścia pogodził się z żoną. Ale nauczka nie była skuteczna. Po śmierci Jana III wdała się w romans z królewiczem Aleksandrem Benedyktem Sobieskim. Nim ten opuścił ją dla byłej metresy Augusta II, Anny hr. Esterle, znalazła sobie nowego adoratora.
W Boże Narodzenie 1701 przedstawiono jej przystojnego zbiega z Węgier, wroga Habsburgów, księcia Franciszka II Rakoczego. Schronił się w Warszawie, kiedy udało mu się uciec z twierdzy Wiener Neustadt, gdzie osadzono go jako niebezpiecznego wichrzyciela. Rakoczy zabiegał o jej względy, wiedząc, że ma dobre kontakty z politykami francuskimi i antyhabsburskimi. Liczył na pomoc, by po raz kolejny zerwać do buntu przeciwko Wiedniowi swych rodaków. To, co miało być politycznym układem, wybuchło płomiennym romansem. Franciszka fascynowała kobieta władcza, mająca własne plany i silną pozycję. Może było w niej coś z jego matki Ilony Zrinyi, żony Emeryka Thökölyego, prawdziwej lwicy, przy której nasza pani Chrzanowska wydaje się trusią (trzy lata broniła przed Austriakami rodowego zamku Palanka w Munkaczu). Elżbieta uległa urokowi Madziara, a i dla jego spraw politycznych miała wiele sympatii. Jeszcze jesienią 1701 poseł francuski apelował do niej o wsparcie Węgrów, wśród których znów panowało antyhabsburskie wrzenie.
Sieniawska pomagała Rakoczemu w nawiązaniu kontaktów z tuzami życia politycznego w Polsce, informowała o sytuacji kuruców i ich wodza swego wpływowego męża, wreszcie dała księciu azyl w swoich dobrach. Ukrywał się w Moszczenicy jako rzekomy cudzoziemski inżynier. Sieniawska oddała powstańcom nieocenione usługi, m.in. umożliwiając zakup broni (nie bez znaczenia był fakt, że starostą spiskim był w tym czasie brat Elżbiety, Teodor) i pośrednicząc w dyplomatycznej korespondencji z Francją. Można dyskutować, czy większy udział miał w tym związku Amor czy Eros, ale kochankowie stali się sobie bardzo bliscy, a Rakoczy wielokrotnie ruszał do Polski, by spędzić czas z Elżbietą.
W czerwcu 1703 przeszedł Karpaty i zainicjował kolejne powstanie. W krótkim czasie jego wojska obsadziły prawie cały Siedmiogród i Górne Węgry. A i w Polsce sytuacja zmieniała się szybko, zmuszając Elżbietę do zręcznego lawirowania między Augustem II i Karolem XII oraz ich lokalnymi sprzymierzeńcami. W kontredansie sojuszy i doraźnych porozumień z początkiem 1707 magnatka dostrzegła niezwykłą szansę dla swego kochanka. W marcu 1707 pojechała do Munkacza, na spotkanie z Rakoczym – Sieniawscy poparli jego kandydaturę do pustego chwilowo polskiego tronu. Krótki manewr polityczny, bez szans na realizację.
Z drugiej strony Rakoczy myślał o osiedleniu się w Rzeczypospolitej, zabiegał więc o zakup dóbr ziemskich. Sieniawska kupiła dla niego, za pieniądze francuskie, Jarosławszczyznę, włość Marii Kazimiery. Kontakty między kochankami trwały: Elżbieta jeździła do Munkacza, Rakoczy wziął udział (wraz z Augustem II i Piotrem I) w uroczystym chrzcie małej Zofii Sieniawskiej (6 VI 1711). Ale i romans, i powstanie węgierskie miały się ku końcowi. Po klęsce kuruców Rakoczy uciekł do Polski, ale Elżbiety zaczął unikać. Nagle, po 10 latach, napadły go rzekome skrupuły. Pisał: „nie chciałem być przedmiotem skandalu. Dobrze zdawałem sobie sprawę, iż nie mogę dłużej przebywać w Polsce w towarzystwie kobiety rozpustnej; zresztą względy polityczne, które przeszkadzały mi w zerwaniu tego niewłaściwego związku, przestawały już istnieć. Tymczasem, ze strachu, żeby miłość tej kobiety nie obróciła się w nienawiść, podtrzymałem przyjaźń z nią i sztucznie manifestowałem moje do niej przywiązanie, unikając wszelako okazji do pozostania z nią sam na sam”.
Szarmancki początkowo Węgier okazał się cynicznym graczem, który nie mogąc dostać nic więcej na niwie polityczno-finansowej, postanowił nie tylko w mało elegancki sposób porzucić starzejącą się kochankę, ale i o tym szczerze napisać. Zdawał sobie jednak sprawę, że taka forma zlekceważenia i urażenia Elżbiety zmusi go do szybkiej ewakuacji z Rzeczypospolitej. Przyłączył się do cara Piotra I i wraz z jego świtą popłynął Wisłą do Elbląga. W Gdańsku, gdzie raczej nie groziła mu już niespodziewana wizyta Kozaków wysłanych z Sieniawy, zatrzymał się dwa lata. Słał do Elżbiety listy, zapewniając o szacunku i przymawiając się o pożyczki. Równocześnie otrzymane pieniądze trwonił, m.in. na prezenty dla panien od hetmanowej z pewnością znacznie głupszych, ale i wyraźnie młodszych. Elżbieta okazała się jednak osobą zupełnie innego formatu niż jej ekskochanek. Powściągnęła słuszną wrogość. Wstawiła się za nim u Augusta II, by mógł otrzymać indygenat; pomogła sprzedać dobra ziemskie, by mógł z Polski wyjechać jako człowiek zamożny, a nie ścigany biedak, jakim był, gdy poznali się w mroźną noc Bożego Narodzenia 1701.