Stanisław Czerniecki, autor pierwszej polskiej książki kucharskiej, pozostawił nam także opis „aktu weselnego” Konstancji Lubomirskiej (córki marszałka wielkiego Jerzego Sebastiana) i Felicjana Potockiego (syna hetmana wielkiego koronnego Stanisława). Uroczystości weselne miały trwać cały tydzień. Ucztę przyrządzało siedemdziesięciu pięciu kucharzy, a na jej przygotowanie zużyto m. in. 60 wołów, 5000 kapłonów, 8000 kur, 300 kop (tzn. 18000 sztuk!) jaj, ponad 13000 ryb i szereg innych wiktuałów. Goście mieli wypić 270 beczek samego tylko węgierskiego (tzn. najlepszego) wina. Do roznoszenia potraw miano zaangażować 600 żołnierzy.
Opisywana przez Czernieckiego uczta weselna nie była w ówczesnej Polsce czymś zupełnie wyjątkowym. Podróżujący w latach osiemdziesiątych XVII wieku po Polsce Francuz Regnard zapisał w swej relacji, że wesela organizowane na dworze królewskim dla monarszych dworzan i dwórek trwały po sześć i siedem dni. Krzysztof Zawisza wspominał z kolei w swym pamiętniku o szlacheckim weselu z 1699 roku trwającym pięć dni. Najbardziej wystawne i najdłużej trwające były wesela królewskie, które miały charakter wielkich świąt państwowych i odbywały się z udziałem setek gości z kraju i zagranicy.
Taka uroczystość była przede wszystkim gigantyczną operacją logistyczną. Ugoszczenie setek, a nawet tysięcy gości było wielką próbą sprawności kuchmistrzów, służby i dostawców. Nawet przy praktycznie nieograniczonych możliwościach finansowych władców nie było to zadanie łatwe. W 1637 roku pamiętnikarz Albrycht Radziwiłł był wyraźnie niezadowolony z poczęstunku na weselu Władysława IV z Cecylią Renatą. Narzekał nawet, iż podano zbyt mało potraw: „ukazywały się tak nieliczne i rzadko, że ledwo zostało podanych dziesięć dań, a i te niewyśmienite. Jednym słowem, król pokazał się w największym przepychu srebra, złota i dywanów, natomiast w poczęstunku nie tyle niedostatek, co zły porządek przyniósł wstyd. Słyszałem opowiadających, że wydano 40000 kogutów i kapłonów, 20000 gęsi, kilka setek wołów i różnego rodzaju dziczyzny oraz nieskończoną ilość ptactwa. Kto wie, czy nie było podwójnej kuchni i może karmienie nieznanych wielkich brzuchów i napełnianie czyichś sakiewek ujęły honoru narodowi i hojności królowi”.
W 1828 roku w „Kurierze Warszawskim” zamieszczono historyjkę o ślubach przedstawicieli kilku pokoleń jednej rodziny zawartych w 1687, 1714, 1760, 1780 i w 1808 roku. Dowiadujemy się z niej m. in., że „wesele prapradziada trwało przez tydzień, wyszło rozmaitego wina beczek 10. Pradziada trwało przez pięć dni, wina beczek 4. Dziada przez trzy dni, wina beczka. Ojca godzin 24, wina butelek 100. Syna trwało cały wieczór, wino szampańskie tylko przy kolacji cukrowej. Ostatnie zaś zaślubiny były incognito, herbaty 12 filiżanek”.
Zestawienie tej notki z dumnymi wyliczeniami Czernieckiego pokazuje nam znamienną ewolucję obyczajów. O ile siedemnastowieczny kuchmistrz starał się swym czytelnikom zaimponować obrazem tysięcy kur i kapłonów, to w relacji z XIX wieku widać pewną fascynację skromnością i intymnością. Autor zapiski z 1828 roku zdawał sobie przy tym sprawę z ogromnej zmiany, jakiej przez sto kilkadziesiąt lat uległ wzorzec weselnej uczty.