Zastosowanie rtęci, czyli Mercuriusa, jak ów metal nazywali w dawnych wiekach alchemicy, ma w medycynie długą tradycję. Przykładowo, wiedza o leczniczych mocach cynobru wywodzi się z uczonych pism powstających w starożytnej Asyrii, Egipcie czy Chinach. Autorzy antyczni, Pliniusz i Celsus, opisywali stosowanie siarczku rtęci w kuracji jaglicy oraz owrzodzeń. Pierwsza wzmianka o eksperymentach na zwierzętach – przede wszystkim małpach – dotyczących toksyczności rtęci metalicznej pochodzi z kolei ze średniowiecza. Badania takie przeprowadził w IX wieku słynny islamski lekarz Rhazes, który był ciekaw, jak rtęć może oddziaływać (i jak rzeczywiście oddziałuje) na układ pokarmowy człowieka. Z kolei Awicenna dwa stulecia później okazał się na tyle przemyślnym doktorem, że zalecał swym pacjentom stosowanie rtęci wyłącznie jako środka zewnętrznego, proponując im rozmaite maści rtęciowe podczas terapii chorób skóry.
Królową medycyny europejskiej rtęć stała się pod koniec XV stulecia, kiedy do Starego Świata dotarła kiła. Z dawnych tekstów uczonych perskich i arabskich renesansowi medycy chrześcijańskiej Europy wydobyli na światło dzienne liczne przepisy na specjalne maści z metalicznym Mercuriusem, a podczas kuracji coraz liczniejszych syfilityków sięgali także po tabletki i mazidła z dodatkiem sublimatu i kalomelu, pudry z solami rtęci, itd. Ba, używali także rtęci metalicznej do okadzania chorych!
Kalomel (Hg2Cl) stosowano zazwyczaj doustnie lub jako iniekcje. Z kolei chlorek rtęci (HgCl2), który ma działanie żrące, używano najczęściej w postaci mazidła. Fumigacja rtęciowa bazowała natomiast na rtęci metalicznej i cynobrze. Zwolennicy tej ostatniej metody, stosowanej jeszcze w latach dwudziestych XX wieku, o czym się niekiedy zapomina, umieszczali swoich pacjentów w specjalnych drewnianych beczkach lub skrzyniach (il. 1, 2) i zmuszali do wdychania oparów podgrzanego cynobru (HgS), żywego srebra bądź chlorku rtęci.
O tym, jak wyglądała klasyczna terapia rtęciowa, informują miedzy innymi fragmenty pracy „Riverius reformatus, renovatus et auctus; sive praxis medica methodo Riverianae non absimili juxta recentiorum tum medicorum tum philosophorum principia”, opasłej osiemnastowiecznej książki opracowanej przez Françoisa de La Calmette’a, który podsumował w niej między innymi sposoby leczenia syfilisu stosowane w XVII wieku przez Lazarusa Riviere’a[1], profesora medycyny z Montpellier. Uczniem owego uczonego był Johannes Schmiedt, jeden z twórców gdańskiej farmakopei, który przez kilka lat kształcił się pod jego okiem także w sztuce przygotowania medykamentów spagirycznych. Jak zatem należało, zdaniem Riviere’a, postępować z pacjentem syfilitycznym?
„Przygotuj pacjenta na zastosowanie rtęci poprzez krwiupust, oczyszczenie [ze zgniłych humorów] i kąpiel – rtęć jest bowiem jedynym środkiem, który może usunąć [tę straszną] chorobę: gdyż diaforetyki, a więc leki moczopędne, takie jak kora drzewa gwajakowego […], mogą jedynie zmniejszyć cierpienie, ale nigdy go nie usuną; tymi środkami można rozpocząć terapię, ale nie da się nimi jej zakończyć, bowiem po krótkim czasie trucizna [kiłowa] na nowo odżywa i przynosi na powrót symptomy, które zostały przez diaforetyki uśpione – i odradza się ta sama tragedia, co wcześniej; tak więc doskonałe leczenie [kiły] polega na właściwej administracji rtęci. Merkurius stosuje się przy tym na kilka sposobów. Jedni nacierają ciało maścią rtęciową, inni przyklejają plaster z rtęcią, jeszcze inni wywołują ślinienie (czyli saliwację) podając Mercurius Praecipitatus, zarówno biały, jak i czerwony [chodzi o tlenek rtęci(II)]. Moim zdaniem jednak nic nie może przewyższyć wcierek – gdyż żaden inny medykament nie pozwala cnotom rtęci penetrować ciała w równie głęboki sposób co maści. Przy tym najlepsze wcierki wykonuje się przy użyciu Maści Neapolitańskiej o następującym składzie: Weź funt rtęci przeciśniętej przez skórę bydlęcą i trzy drachmy terpentyny weneckiej, a następnie ucieraj je przez kilka godzin w mosiężnym moździerzu, aż zgasisz rtęć; dodaj do tego dwa funty świńskiego tłuszczu i zrób maść. Natrzyj nią całe ciało chorego od podeszw stóp od po skórę głowy i włosy; pomiń jednak piersi i brzuch, a to ze względu na zawarte w maści niektóre składniki; a takie namaszczanie, żeby było skuteczne, wykonuj przy otwartym ogniu, jeśli pacjent to zniesie, albo w łóżku [i okryj wówczas chorego pierzyną]. Każdy taki zabieg wymaga użycia od 5 do 6 uncji maści; lecz w przypadku osób delikatniejszych wystarczyć mogą i 4; [u ludzi delikatnych] namaszczone zostają [bowiem] tylko podeszwy stóp, kolana, uda, pośladki i ramiona. Namaszczenie trzeba przy tym powtarzać raz dziennie, albo na czczo rano, albo na dwie godziny przed kolacją.
Jeśli po trzecim namaszczeniu nie rozpocznie się ślinienie, pacjenta należy namaszczać dwa razy dziennie, o ile pozwalają na to jego siły, albo tylko raz, ale zwiększając dawkę używanej maści.
Pamiętaj jednak, że terapię trzeba przerwać po siódmej albo ósmej uncji [wykorzystanego medykamentu]; albo wtedy, gdy pojawią się pierwsze oznaki ślinienia, wśród których można wymienić: bóle głowy, zaczerwienienie twarzy, drapanie w gardle, wrzody w jamie ustnej oraz częste odpluwanie. Kilka dni po tym, jak całe usta wypełnią się wrzodami, pacjent mówi niewyraźnie, a jego podniebienie i język płoną, i jeśli usta nie są często płukane ciepłym mlekiem, chorzy odczuwają bardzo ostre bóle, a ślinienie trwa bez przerwy, pojawiają się także smrodliwe upławy o mdławym zapachu; jeśli plwocina wypływa w takiej ilości, że obawiasz się, iż pacjent się udusi, aby uwolnić go od nieuchronnego niebezpieczeństwa, pozwól, aby dwukrotnie lub trzykrotnie upuszczono mu krew, a co drugi dzień podawaj mu do picia przeczyszczający ptisan, czyli wodę jęczmienną.
Ci, którzy leczą tę chorobę fumigacjami rtęcią, wrzucają pół uncji lub sześć drachm rtęci metalicznej do rozgrzanego do czerwoności tygla, ustawionego na węglach, nad którym pacjent siedzi w specjalnym fotelu bez pełnego siedziska; albo wkładają go do specjalnej beczki, aby przyjmował w siebie parę, owijając jednocześnie jego szyję lnianą szmatą lub płótnem, tak aby para nie sięgała nigdy głowy; w ten sposób pacjent pozostaje w beczce dopóty, dopóki całe żywe srebro nie zostanie zmienione w opary.
Jeszcze inni toczą tabletki z żywego srebra z terpentyną, przedestylowanym octem, ziemią pieczętną i sproszkowanym węglem drzewnym; ze składników tych wyrabiają specjalną masę, którą po rozłożeniu na papierze suszą w cieniu, zachowując takie proporcje, że rtęć stanowi zawsze jedną trzecią składu tabletki; następnie albo proszkują owe tabletki i rzucają ów proszek (w dawce półtorej lub dwóch uncji) po trochu na rozżarzone węgle, albo wrzucają całe tabletki do rozgrzanego tygla, by uwolnić z nich opary; fumigacje przy zastosowaniu wspomnianych tabletek przeprowadza się raz lub dwa razy dziennie – i kontynuuje aż do pojawienia się u pacjenta ślinotoku.
Ostatni sposób leczenia syfilisu polega na stosowaniu białego lub czerwonego percypitatu rtęciowego; daje się choremu do połknięcia dwanaście lub piętnaście granów pierwszego z wymienionych leków, a następnie kontynuuje taką terapię przez sześć, osiem lub dwanaście dni, aż do rozpoczęcia obfitego ślinienia. Niemniej jeśli wydzielanie śliny postępuje powoli, wówczas, aby je przyspieszyć, można wprowadzić dodatkowo od sześć do dziesięciu granów percypitatu czerwonego. Każdy rozsądny medyk powinien jednak odrzucić tę metodę, gdyż w ten sposób nie można pozbyć się całkowicie jadu [kiłowego, który zalega w ciele syfilityka]: precypitat powoduje bowiem powstawanie tylko bardzo małych wrzodów w jamie ustnej, przez które przechodzą wyłącznie najmniejsze cząstki jadu; większe cząstki trucizny [kiłowej] pozostają ukryte w ciele pacjenta – gdyż za pomocą tak małej ilości rtęci nie można ich wypchać na zewnątrz przez wrzody w gardle i jamie ustnej wraz ze śliną”.
W podobny sposób syfilityków leczono także w dawnej Polsce, o czym opowiada jeden z wierszy Hieronima Morsztyna[2] oraz gruba rozprawa renesansowego lekarza Wojciecha Oczko o chorobie dworskiej, czyli przymiocie. Zapytajmy zatem, czy rtęć mogła była pomóc i pomagała dawnym syfilitykom?
Ze względu na swoje właściwości bakteriobójcze, w niewielkich dawkach na pewno działała ona objawowo. Ba, do odkrycia salwarsanu w 1907 roku, a później wprowadzenia antybiotyków, była ona jednym z najskuteczniejszych środków, po które sięgano w trakcie kuracji tej strasznej choroby. Rtęci metalicznej używano w postaci szarej maści, mydła rtęciowego itd. Używano jej także, o czym już wiemy, do fumigacji i produkcji rtęciowej emulsji np. na oliwie. Zastosowanie w dawnej farmakoterapii znalazły również tlenki rtęci i jej sole. I tak, tlenki rtęciowe żółte i czerwone służyły do wyrobu rozmaitych mazideł. Jodek rtęciowy i rtęciawy stosowano w maściach i wprowadzano doustnie, sięgając raz po raz podczas terapii także po chlorek rtęciowy, a więc sublimat.
Czy dawni lekarze bezwiednie mordowali syfilityków, zatruwając ich rtęcią i jej związkami? Na tak postawione pytanie trudno dać jednoznaczną odpowiedź. Działanie trujące rtęci i jej związków jest bowiem zależne, jak pamiętamy z zajęć z chemii i biologii, przede wszystkim od dawki i sposobu podania. Rtęć metaliczna działa trująco wtedy, gdy ulega przemianom na związki rozpuszczalne; przykładowo, po wtarciu w skórę maści rtęciowej może pojawić się zapalenie błony śluzowej. Z kolei podawany doustnie Mercurius vivus nie jest trujący i w przewodzie pokarmowym nie ulega prawie żadnym zmianom. Niezmiernie niebezpieczne jest natomiast wdychanie par rtęciowych. Przy czym zatrucia owymi parami mają zazwyczaj charakter przewlekły. W przypadku ostrego zatrucia pojawia się najpierw podrażnienie górnych dróg oddechowych oraz napad ostrego kaszlu, któremu towarzyszą nudności i wymioty. Następnie przychodzi obrzęk płuc, zapalenie błon śluzowych, przewodu pokarmowego i nerek. Z kolei zatrucie przewlekłe zaczyna się od zapalenia błony śluzowej dziąseł oraz wzmożonego wydzielania śliny. Z biegiem czasu zaczerwienione dziąsła robią się jednako szare, gdyż odkłada się w nich… siarczek rtęciowy, powstający wskutek reakcji rtęci z siarkowodorem, który bierze się z gnicia resztek posiłków między zębami. W tkankach miękkich rozpoczyna się proces wrzodzenia, później martwica, zęby wypadają.... Z kolei w dalszym przebiegu zatrucia przewlekłego występują coraz silniejsze zaburzenia psychiczne i ze strony układu nerwowego: chorzy są podnieceni, nie mogą się skoncentrować, dodatkowo męczy ich bezsenność, mają drgawki oraz zaburzenia mowy.
Także zatrucia innymi związkami rtęci mogą mieć albo ostry, albo przewlekły charakter. Przykładowo, po użyciu doustnym sublimatu i kalomelu mogą pojawić się wymioty, gwałtowne bóle i krwawa biegunka. Rtęć uszkadza również nerki i serce. W rezultacie śmierć zatrutego rtęcią pacjenta może nastąpić albo w wyniku porażenia zwojów autonomicznych serca, albo w wyniku diurezy, która przechodzi w skąpomocz i nierzadko anurię. W zatruciach ostrych pojawiają się natomiast najpierw liczne wrzodzenia, a później gangrena.
Dawni lekarze i ich pacjenci byli w pełni świadomi skutków ubocznych użycia rtęci, choć nie do końca rozumieli mechanizm zatrucia (a na pewno nie tłumaczyli go tak, jak my dzisiaj). Stąd starali się łagodzić efekty uboczne przyjmowania leków z Mercuriusem. Jak? W pewnym stopniu działali tak, jak my dzisiaj. W trakcie terapii syfilitykom podawano bowiem do spożycia duże ilości mleka koziego i krowiego, jajka, twaróg itd. I było to postępowanie w pełni racjonalne, gdyż, jak dobrze wiadomo, białko w przypadku zatrucia metalami ciężkimi ma właściwości absorbujące.
Dysponując powyższą wiedzą można by zatem zadać pytanie, które od dziesięcioleci stawiają sobie historycy i lekarze: czy leczony rtęcią[3] z powodu postępującego syfilisu król Jan III Sobieski umarł z powodu zatrucia medykamentami, mającymi mu przedłużyć życie, czy przyczyna jego zgonu była zgoła inna?
[1] https://wellcomecollection.org/works/pv6n4mfe/items?canvas=1
[2] https://www.wilanow-palac.pl/kila_i_muzy_hieronima_morsztyna_poetycki_przewodnik_po_cyrulikach_krakowa_a_d_1600.html
[3] https://www.wilanow-palac.pl/dolegliwosci_zdrowotne_jana_iii_sobieskiego.html