Niesławnej pamięci warchoł i równie wielki żołnierz, to dwa oblicza strażnika koronnego Samuela Łaszcza. Walcząc z Turkami i Tatarami dał się poznać jako znakomity zagończyk, który wielokrotnie gromił tatarskie czambuły. Nie bez kozery zwano go więc „strachem tatarskim”. Służąc pod rozkazami hetmana Stanisława Koniecpolskiego ruszył na Pomorze by „pokosztować szwedzkiego mięsa”.
Zasługi wojenne zapewniały Łaszczowi hetmańską opiekę, bez której żywot krewkiego strażnika koronnego zapewne byłby dużo krótszy. Zawołany żołnierz słynął bowiem także ze swego wyjątkowego warcholstwa, które stawia go w poczet największych awanturników XVII stulecia. Swoją niesławną karierę rozpoczął spaleniem Jarosławska i Michałówka, za co został obłożony banicją. Niewiele sobie robił z wyroku, ale na wszelki wypadek uciekł na Sicz. Po powrocie wcale się nie poprawił. Wespół z dorównującą jego reputacji kompanią był prawdziwym postrachem ukrainnych stanów. Łaszcz nie bał się nikogo i niczego. Palił, mordował, rabował i najeżdżał dobra swoich sąsiadów, którzy sprawiedliwości szukali na sali sądowej. Łaszcz na procesy się nie stawiał, a z zaocznych wyroków nic sobie nie robił. Co więcej, sądowymi dekretami kazał sobie podbić swoją delię. Nie wiadomo czy zmieściłoby się tam 236 wyroków banicji i 47 infamii, co stanowiło prawdziwy rekord.
Śmierć Stanisława Koniecpolskiego pozbawiła strażnika koronnego hetmańskiej protekcji. Mimo to nie udało się wyegzekwować sądowych wyroków, a sejm darował mu jego przewiny. Czas był wojenny. Powstanie Chmielnickiego niczym pożar opanowało Ukrainę. Zamiast o dekretach należało myśleć o walce. Nie uchylił się od niej pan Samuel i jako jeden z niewielu dzielnie stanął pod Piławcami. Sterany trudami kampanii, podupadł na zdrowiu. Opuszczony przez krewnych i przyjaciół, ale za to otoczony przez wierzycieli, umarł w Krakowie.