Poezja polskiego baroku jest doprawdy wspaniała, czego, chyba pod urokiem renesansowego geniuszu Jana Kochanowskiego, często się nie docenia. A barokowych poetów był w Polsce cały zastęp, w tym aż czterech Morsztynów: Jan Andrzej, Zbigniew, Hieronim i Stanisław.
Kultura baroku, poniekąd przedłużenie pewnych wątków kultury renesansu, stoi jednak z nią w jaskrawym kontraście. „Jaskrawy kontrast” to chyba dobre sformułowanie jeśli mamy w pamięci Caravaggia i hordy jego naśladowców. Epoka baroku nieraz mroczny świat nierównowagi i walki („bojowanie byt nasz podniebny” pisał wielki Mikołaj Sęp Szarzyński), podczas gdy odrodzenie eksportowało w przyszłość wizję promiennej równowagi.
A jednak choćby w twórczości samego Kochanowskiego, a konkretnie w ponurych „Trenach”, widać już głębokie pęknięcie. Czysto renesansowy instynkt literacki nie używałby barw aż tak ciemnych, w ogóle nie przedstawiałby uczuć tak wstrząsających jak te po śmierci dziecka. A przecież Kochanowski to również mistrz Europy w konkurencji fraszki i utworów fraszce podobnych. Chyba będzie potrzeba poczekać na La Fontaine’a, aby ktoś dogonił mistrza z Czarnolasu na tym dystansie.
Wyliczyliśmy czterech Morsztynów, z których niewątpliwie najzdolniejszy był Jan Andrzej, może w ogóle najlepszy poeta polski od Kochanowskiego po Mickiewicza. To on rymował „cieniuchnaś jak łątka” z „nadobne drażniątka”, co musiało głęboko utkwić w pamięci Pawła Jasienicy, skoro przytacza te rymy w swej epickiej opowieści o historii Polski. Mnie zaś zapadły w pamięć te rymy Hieronima:
„Mądry, uważny łabędź, że go nikt nie słyszy,
z owej wrzawy, z pieśnią swą musi siedzieć w ciszy…”
Rozumiem, że chodzi mu o gatunek zwany „łabędziem niemym”, o którym wcale nie powiem, że jest mądry, czy uważny, zaś często – choć zawsze piękny – bywa naburmuszony i zły. Pomnę, jak lata temu pływając kajakiem po którejś z naszych rzek, czy którymś z naszych jezior w swej niewiedzy naruszyłem terytorium łabędzie. I wtedy pokaźny samiec ugryzł mnie (pardon, kajak) w rufę.
Morsztynowie Morsztynami, ale z wielkich byli jeszcze Maciej Kazimierz Sarbiewski i Mikołaj Sęp Szarzyński, znakomity teoretyk poezji. Ale są to rzeczy mniej więcej wiadome polskim inteligentom (ma się rozumieć, co uczeńszym). Niewielu z nich wie jednak, że w roku 1622 wydał swój tom poezji Krzysztof Arciszewski, znakomity artylerzysta i wojenny wojażer, „Muszkieter z Itamariki” jak pisało o nim Michał Rusinek.
Szczerze mówiąc, jest się więc czym chwalić, a my tylko o tych wieszczach, z których jeden, Krasiński chyba, wieszczem nie był, bo poeta z niego słaby. Co innego „Nieboska”, dzieło wielkie, niesłuszne i poetyckie tylko w pewnym sensie. No, jak zawsze, gdy idzie o poezję, następuje nieuchronny skręt w romantyzm. Ale na trzech wieszczów mamy przecież czterech Morsztynów.