W czasach Jana Kochanowskiego modną – jak byśmy dziś powiedzieli – szkołą filozoficzną był florencki neoplatonizm. W XVI w. nie można było o nim nie słyszeć, a literaci szczególnie upodobali sobie neoplatońską wykładnię miłości (u nas np. wiernym uczniem szkoły Marsilia Ficina był Łukasz Górnicki). Czarnoleski poeta pozostał jednak nie tylko głuchy na głoszone przez ową szkołę idee, ale wręcz otwarcie z nich zakpił niezwykłym poematem. Bohaterami prześmiewczego utworu Broda uczynił bowiem skłócone ze sobą... platońskie idee brody i wąsów. W nadziemskim świecie idei Wąs postanowił podburzyć przeciw Brodzie niebiańskiego golibrodę Ganimedesa. Jak się ta awantura skończyła, nie wiemy, gdyż w wydanych pośmiertnie Fragmentach zachował się jedynie początek historii.
W następnym stuleciu dzieło doczekało się godnej kontynuacji. Zbigniew Morsztyn, szeregiem literackich nawiązań ustanawiając patronem swego dzieła czarnoleską Brodę, napisał utwór zatytułowany Nos:
Nos – abo mały? – mój rym niechaj teraz będzie,
A to dla tej przyczyny, że tych pełno wszędzie,
Którzy to śliczne oczy, to ręce pieszczone,
To już złote warkocze przez rymy uczone
Na pamiątkę potomnym wiekom opisali,
W czym oraz i swój bystry dowcip pokazali.
Aż nawet broda z wąsem tak szczęśliwa była,
Że ją muza wielkiego mistrza ozdobiła.
Ostatni dystych jest przejrzystą aluzją do utworu Kochanowskiego, wcześniej jednak Morsztyn zwraca uwagę, iż będący wówczas w powszechnym obiegu literackim schemat opisu pięknej panny skupiał się na oczach, dłoni czy pochwale blond włosów, konsekwentnie zaniedbując nos. Tylko nieliczni chwalili w dziewczęcym nosku jego prostą linię. Stąd komplement Kochanowskiego: „nos jako sznur upleciony” (za czarnoleskim wzorem „nos upleciony sznor” odnajdujemy też w popularnych padwanach) i Samuela Twardowskiego: „Nos, w miarę pociągniony, jagody różane / dzielił śliczną ideą”. Poza tym jednak o nosie pamiętano wyłącznie w satyrycznych opisach brzydoty. Marchołt miał „nos miąszy a garbaty”, a odmalowanego na wzór pokracznego Ezopa i Tersytesa sługę w Wizerunku złocistej przyjaźnią zdrady Adama Korczyńskiego: „przy krzywem nosie tatarczana kropi / piega, on Tersytesów obraz czy Ezopi”. To samo dotyczy portretów kobiecych. Choć w opisach ślicznotek nosa jak na lekarstwo, to w deskrypcjach szpetnych staruch aż go za dużo: u baby Jana Andrzeja Morsztyna „nos zakrzywiony / w gębę patrzy, na straży zębom postawiony; / pouciekały przecię”, zaś babie Jana Smolika: „z nosa-ć kapie”. Słowem, jeśli wsadzano nos między literackie karty, to tylko szpetny.
I jeżeli platońska idea nosa była ze wszech miar słuszna („Z tamtego tedy nosa na świat posyłają / formę, w której tu wszytkie nosy odlewają”), to w świecie realnym takich samych „dwu nosów w żadnym nie ukażesz kraju”. Skodyfikowanej przez literacką tradycję typizacji opisu twarzy – zarówno pięknej, jak i szpetnej – poeta przedstawia różnorodność form organu powonienia:
Jeden jest właśnie kształtny i który natura
Dobrze odlała, drugi bardziej do pazura
Niż do nosa podobny, mały, zakrzywiony,
Inszy trochę przysporszy wisi pochylony
I zagląda do gęby [...].
Idea nosa okazuje się nader nośna.
Choć poemat o nosie, do swego nosa adresowany, uczynił Zbigniew małą monografią zagadnienia, z przeoczenia lub z dyskrecji nie wspomniał w nim o kwestii zasadniczej, nie tylko dla nosiciela. Kiedy Jan Smolik pisał: „Dawnych się to lat pytano, / jeśli długie nosy miano”, trudno się jeszcze domyślić o co chodzi, choć już z jego fraszki wynika, iż problem wielkości (długości) nosa dotyczył wyłącznie mężczyzn. Dopiero Jan Daniecki w swym epigramacie wyjaśniał: „dawno ludzie powiadają, / że ci, co długi nos, też obzdłuż korzeń mają”. Mężczyzna z dużym nosem – to interesujący mężczyzna! Nic więc dziwnego, że zniewalającą urodę swego bohatera tak odmalował Adam Korczyński:
Męskie czoło brwią smukłą z samokrętym włosem
Ogrodziła natura zawiesistym nosem,
Z którego pospolicie o tajemnej mierze
Dama, iż nie zawiedzie, proporcyją bierze,
W Kupidynowym placu. […]
Oto prawdziwe źródło niewieściej nostalgii! Dopiero dysponując taką wiedzą, możemy zrozumieć fraszkę Adama Władysławiusza, w której panny, na widok sługi prałata „prawie z wielkim nosem”, „jęły śmiać, na nos poglądając”. Ponieważ prałat się pogubił, służący mu wyjaśnia: „Z mego nosa / spodziewają sie niżej gdzieś więtszego trzosa”. Owa fizjonomiczna wskazówka mogła zresztą stać się przyczyną srogiego zawodu, jak to opisuje fraszka Do Jarosza z broszury Kiermasz wieśniacki Jana z Wychlówki:
Za nie baczysz, jak na cię woła wielkim głosem:
„Zwiodłeś mię, zły człowiecze, tym ogromnym nosem!
Oczy pasę tym nosem, a przedsię do głodu
Przychodzę, że dla ciebie nie trzeba wywodu”.
Nic dziwnego, że opisy panieńskiej urody przemilczają kwestię nosa. Nos to męska rzecz.