Staropolską skłonność do radosnego biesiadowania w wesołej kompanii najpełniej chyba ucieleśniały zapusty. Termin ten rozumiano różnie, a w najszerszym znaczeniu był to okres hucznych zabaw trwający od Nowego Roku bądź Objawienia Pańskiego aż do Środy Popielcowej. Były wszelako i mniej okazałe interpretacje twierdzące, że zapusty trwają przez ostatni tydzień przed Popielcem, a nawet przez ostatnie trzy dni (te czasami określano mianem mięsopustu). Tak czy inaczej w czasach staropolskich zapusty stanowiły czas wyjątkowo hucznej zabawy. Już w XVI w. nieposkromione swawole związane z zapustami potępiał jezuita ksiądz Jakub Wujek, narzekając, że jego rodacy: Mięsopusty od czarta wymyślone bardzo pinie zachowują. Zaś niemal współczesny Wujkowi kalwiński kaznodzieja Grzegorz z Żarnowca szedł w tych potępieniach jeszcze dalej: większy zysk czynimy diabłu trzy dni rozpustnie mięsopustując, aniżeli Bogu czterdzieści dni nieochotnie poszcząc.
Najczęściej okres dzisiejszego karnawału kojarzy się nam z hucznymi balami. Te rzeczywiście znano już w XVII w.; bale maskowe, zwane redutami, zapoczątkował Włoch nazwiskiem Salwador. Urządzał je w prowadzonym przez siebie w Warszawie eleganckim lokalu we wszystkie karnawałowe wtorki i czwartki. W XVIII stuleciu tradycja balów redutowych była już powszechna i organizowano je nie tylko dla elit, ale także dla pospólstwa. W Krakowie bale dla czeladzi i młodzi mieszczańskiej nazywano zaś burkotami [burkot to majster cechowy lub ceremonia wyzwolin czeladnika]. Wszelako wszystkich gości obowiązywała zasada noszenia masek zwanych larwami. Tylko najznamienitsi goście mogli sobie pozwolić na ich zdjęcie, ale wtedy też musieli trzymać je w dłoniach, przypiąć do rękawa lub kapelusza.
Ale bale karnawałowe, redutowe czy burkoty były okazją nie tylko do hucznych zabaw. Stopniowo stały się okazją do zalotów, poznawania potencjalnych towarzyszy czy towarzyszek życia. Karnawał był bowiem tradycyjnym okresem swatania i kojarzenia młodych par, czasem zaręczyn, a – nieco rzadziej – także zaślubin. W szczegółach wyglądało to różnie i zależało od stanu i kondycji młodych. Na burkotach i wiejskich potańcówkach kawalerowie starali się zabawiać wszystkie obecne panny i żadnej nie pominąć w tańcu, a już zwłaszcza tych posażnych. Z kolei szlachta uboższa wysyłał swoje córki na dwory i nie żałowała funduszy na przepiękne stroje. Jeszcze w XIX w. objazdowi kupcy zarabiali w tym okresie krocie, sprzedając na ziemiańskich dworach materiały, kokardy, a później także modne nakrycia głowy. Potem całe sztaby ciotek i sióstr stroiły panny na wydaniu w szykowne kreacje. Bywało, że ziemiańskie córki wyprawiono celowo do miasta na czas całego lub części karnawału z nadzieją, że na którymś balu wpadną w oko zamożnemu i statecznemu kandydatowi na męża. Nie dla wszystkich bale stanowiły więc wyłączną okazję do zabawy; niekiedy otwierały przed całą rodziną nowe perspektywy życiowe.
Nie było jednak bardziej polskiej i szlacheckiej rozrywki zapustnej niż kuligi. Inaczej niż dziś w czasach staropolskich trwały one wiele dni. Skrzykiwała się więc okoliczna szlachta, przybywając na miejsce zbiórki saniami zaprzężonymi w konie – i jedne, i drugie w liczbie i fasonie zależnym od zamożności. Zebrana w ten sposób kawalkada sań prowadzona była przez wodzireja-arlekina i podróżowała przy wtórze muzyki. Bogatsi wynajmowali całe kapele, podróżujące na odrębnych saniach. Jędrzej Kitowicz dodaje zaś z przekąsem, że ubożsi panowie szlachta, pochłonięci głównie spożywaniem trunków: poprzestawali jedynie na jakim takim skrzypku, czasem z karczmy porwanym albo między służącą czeladzią wynalezionym. Kulig taki trwał kilka dni, a nawet tydzień – do Środy Popielcowej. Przemieszczano się od dworu do dworu, zaszczycony wizytą gości gospodarz osobiście witał przybyłych na ganku toastem: wiwat kulig i kochani sąsiedzi. Potem zaczynała się uczta we dworze: przy obficie zastawionym stole i suto zakrapiana, czasem przy dźwiękach kapeli wynajętej przez gospodarza. Wreszcie na hasło wodzireja: kulig, kulig! biesiadnicy wstawali od stołów i pędem wsiadali do sań. Przed drogą zwyczajowo „porywano” ze sobą jeszcze jednego lub kilku domowników, zabierając go w dalszą drogę. Wedle Kitowicza najsłynniejsze kuligi odbywały się w województwie rawskim.
Tradycyjną rozrywką zapustną były też trwające kilka dni polowania, które kończyły się biesiadami. Kolejnego dnia znów wyruszano w pole i tak działo się aż do Popielca.