Być może część z nas jeszcze pamięta panią albo pana od biologii zadających niewdzięczną pracę domową na wakacje: przygotowanie zielnika z zasuszonych roślin polnych na wrzesień. Tworzenie zielników żywych ma jednak bardzo długą tradycję, o czym może nie wiedzieć uczeń szkoły średniej albo podstawowej. Takie zielniki tworzono bowiem już od renesansu, a za ich pomysłodawcę uważa się padewsko-bolońskiego profesora medycyny Lucę Ghiniego. Moda na „suche ogrody” – dające z jednej strony przyjemność obcowania z naturą, z drugiej natomiast strony przynoszące nową wiedzę – upowszechniła się w Europie już w XVI wieku, gdy swoje kolekcje zaczęli kompletować Ulisses Aldrovandi i Andrea Cesalpino, znani medycy i słynni zbieracze. Dziś takie historyczne zielniki z zasuszonymi roślinami liczącymi po kilka stuleci można podziwiać w herbariach narodowych, uniwersyteckich i – co ciekawe – w zbiorach prywatnych na terenie całej Europy.
Być może najstarszym zielnikiem z ziem dzisiejszej Polski był ten, który rzekomo opracowywała przebywająca na Kujawach Anna Wazówna, acz zdania uczonych na ten temat są dziś podzielone. Z pewnością najstarszymi zielnikami z zasuszonymi roślinami pochodzącymi z terenów współczesnej Polski i znajdującymi się w rodzimych zbiorach są te, które sporządzili Georg Andreas Helwing i Matthias Boretius, dwaj uczeni żyjący w XVIII wieku w Królestwie Prus. Zielniki autorstwa tych mazurskich botaników – prywatnie teścia i zięcia – można podziwiać nie od dziś w Warszawie. W Bibliotece Narodowej przechowuje się dzieło Helwinga, w Herbarium Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego zachowało się z kolei dzieło Boretiusa tudzież Boreckiego.
Najstarszymi zielnikami z terenów dzisiejszej Polski są jednak dwa inne zielniki, przechowywane obecnie w Lejdzie, które skompletował miłośnik i znawca roślin Jacob Breyne. Ten głośny gdański botanik i kolekcjoner, ojciec doktora filozofii i medycyny Johanna Phillipa, w latach 50. i 70. XVII wieku suszył, podklejał i opisywał lokalne rośliny pochodzące z terenów Pomorza Gdańskiego, Kaszub i okolic Torunia.
Rośliny, które znalazły się w lejdejskich horti sicci, Jacob zbierał albo samodzielnie, albo dostawał od zielarek, żołnierzy i członków rodziny. Przykładowo, posłonki z Mierzei Wiślanej przynosili mu szwedzcy wojacy, białe i fioletowe sasanki spod Torunia dostawał od swojego brata, natomiast złote kocanki piaskowe otrzymał od zielarek z Kaszub. Inne rośliny – wykę kaszubską czy tojad dzióbaty – zbierał samodzielnie między innymi w Jaśkowej Dolinie, Oliwie, Pieckach i na Niedźwiedniku w trakcie swych samotnych herbationes późną wiosną oraz latem.
W starszym z zielników, opracowywanym w burzliwych latach potopu szwedzkiego, Jacob zestawił ponad pięćdziesiąt exsiccatów, podając ich nazwy łacińskie i opisy niderlandzkie, czyli wykonane w jego języku domowym. Pisał, gdzie i kiedy znaleziono daną roślinę, oraz jak pachniała i jak wyglądała. Przytaczał przy tym polinominalne nazwy uczone za oboma Bauhinami: Jeanem i Gaspardem.
Młodszy z zielników Breyne sporządził tylko po łacinie, raz po raz zaznaczając, że ma on stać się podstawą nowo opracowywanej książki. Tractatus […] de plantis in Borusia Occidentali et Cassubia, Viridarius […] Borusiacus albo Viridarius Prussiae occidentalis ataque Cassubiae – bo o takiej pracy mowa – zostało w całości poświęcone florze lokalnej małej ojczyzny Jacoba. Wirydarz nie ukazał się jednak drukiem, nad czym ubolewali liczni uczeni. Nie wiemy także, czy zachował się gdzieś jego rękopis wraz z całostronicowymi ilustracjami.