W czasach nowożytnych powszechnie sądzono, że kobieta w ciąży może świadomie bądź nieświadomie wywrzeć wpływ na... powierzchowność noszonego w swoim łonie dziecka. Przykładowo spoglądanie na wizerunek Jana Chrzciciela albo św. Agnieszki oraz medytowanie ich wyglądu mogło sprawić, że urodzi się syn lub córka, których ciało od stóp po czubek głowy będą pokrywać gęste włosy. Także strach lub przerażenie wywoływane u ciężarnej przez jakiś wyłaniający się znienacka obiekt mogły sprawić, że na ciele noworodka pojawi się trwały wizerunek owej rzeczy w postaci skazy, znamienia, blizny albo deformacji. Dlaczego?
Francuski lekarz królewski Ambrois Pare w książce O monstrach i cudach (1573) stwierdził: Starożytni, którzy badali sekrety natury – Arystoteles, Hipokrates, Empedokles itd. – wskazywali na inne [niż ponadnaturalne] przyczyny pojawiania się potwornych dzieci, przypisując je działaniu płomiennej i uporczywej imaginacji, która mogła zadziałać[...] w chwili poczęcia – czy to wskutek spoglądania na jakieś przedmioty, czy to wskutek fantastycznych marzeń i rojeń spółkujących. Przy czym w trakcie współżycia wyobraźnia mogła pracować zarówno u ojca, jak i matki dziecka, a wszystko to dzięki ich nocnym marzeniom.
Deformującą siłę wyobraźni ojca odrzucił niebawem inny medyk, Włoch z urodzenia, Fortunio Licetti, który uznał, że nawet jeśli wyobraźnia każdego z rodziców może powodować powstanie monstrualnego potomka, to mimo wszystko za uformowanie płodu w większym stopniu odpowiada matka. Wszak nawet jeśli w trakcie kopulacji działa wyobraźnia ojca, to wyobraźnia kobiety działa przecie nieustannie, tj. od chwili poczęcia aż do rozwiązania. A ponadto wyobraźnia niewieścia jest dużo silniejsza i bardziej płomienna niźli wyobraźnia męska, co jest oczywiste, jeśli weźmiemy pod uwagę także inne sprawy, mianowicie to, że tylko kobieta kocha bezgranicznie i najżarliwiej, zresztą tak jak potrafi nienawidzić bezmiernie.
Mechanizm tworzenia monstrualnych potomków wyglądał zdaniem nowożytnych lekarzy następująco. Kobieta w chwili poczęcia i/lub podczas ciąży miała nieustannie imaginować sobie coś, czego wizerunek następnie odbijał się na ciele noszonego w łonie dziecka, tak jak w miękkim wosku odbija się wizerunek pieczęci. Przy czym za przedmiot wyobrażeń i rojeń matki zawsze uznawano stworzenia i rzeczy, które niewiasta zobaczyła na własne oczy... albo które spostrzegła oczyma swojej rozbuchanej i nieposkromionej wyobraźni.
Stąd też florenckie i sieneńskie matrony otrzymywały od mężów tzw. desci da parto, czyli tabliczki porodowe. Amerykańska historyczka Karthrin Park uważa, że tabliczki te nie tylko stanowiły podarek wręczany kobiecie po szczęśliwym rozwiązaniu, lecz także prezent, który dawano im w ostatnich tygodniach ciąży. Brzemienne patrycjuszki miały bowiem spoglądać na ślicznych małych chłopców odmalowanych na obrazkach oraz nieustannie o nich myśleć... nadając w ten sposób piękny kształt i odpowiednią płeć swoim dzieciom.
Skądinąd włoscy medycy twierdzili także że urodzenie syna podobnego do ojca jest największym znakiem miłości i oddania żony, albowiem w chwili poczęcia aż po dzień porodu, miała ona myśleć nieustannie o swym mężu, ojcu noszonego w łonie chłopca. Siła imaginacji, jak można się domyślić, była jednak mieczem obosiecznym. Kobiety mogły bowiem wykorzystać ją wtedy, gdy zdradziły mężów i miały urodzić bękartów. Intensywnie rozmyślając o małżonku, niewierne żony zacierały bowiem u nienarodzonego syna albo córki rysy faworyta, przekształcając wygląd dziecka na obraz i podobieństwo prawowitego małżonka cudzołożnicy.
Sztuczka nie zawsze się udawała. I tak pewna włoska dama powiła pewnego dnia czarne dziecię. Następnie zaś uczeni lekarze przedstawili wystawionemu na pośmiech i wzgardę sąsiadów mężowi kobiety następujące wytłumaczenie niecodziennego zjawiska. Medycy stwierdzili, że w domu patrycjuszy pracowało dwóch czarnych służących, których egzotyczny wygląd tak silnie zafascynował młodą kobietę, że nie mogła ona uwolnić od nich swoich myśli. W rezultacie nieustanne myślenie o czarnej skórze sług sprawiło, że także skóra dziecka nabrała takiej barwy. I nie było w tym nic dziwnego, jak zapewniano. Przecież także królowa etiopska Persinna, jak podawał onegdaj Heliodor, powiła swemu czarnemu jak heban mężowi białe dziecię, gdyż w trakcie ciąży... zafascynowana przypatrywała się wizerunkowi Perseusza, ratującego Andromachę.
Lekarze z epoki uważali również, że silne afekty przyszłej matki, takie jak strach czy przerażenie, mogą wywrzeć wpływ na wygląd noszonego w łonie dziecka. W uczonych rozprawach z epoki raz po raz przytaczano historie kobiet, które przeraziły się na przykład żaby, a następnie urodziły syna z żabią głową; kobiet, które ujrzały w trakcie pożaru języki ognia sięgające ku niebu, a następnie powiły dziecię o skórze czerwonej niczym ogień; niewiast, wystraszonych przez małe myszy biegające w kuchni czy szopie, a następnie wydających na świat córki z niedużymi znamionami w kształcie gryzoni...
Specjalny sposób na wywabianie negatywnych skutków działania wyobraźni i afektów matki, takich jak skazy czy deformacje, a więc swego rodzaju terapię potworności, obmyślił szwajcarski medyk Paracelcus. I tak w jednej z rozpraw ów nietuzinkowy człowiek napisał: Załóżmy, że masz przed sobą dziecię, które nosi na swoim widoczne i barwne znamię w kształcie robaka, przy czym znamię jest niemal identyczne co żywe stworzenie. Po pierwsze, odpytaj matkę o typ, wielkość, kolor i formę robaka [którego widziała], a także o wszystkie okoliczności, jakie towarzyszyły powstawaniu jego wizerunku, tj. pogodę, dzień, godzinę i minutę [...], w którym zobaczyła to okropne stworzenie. Jeśli skaza jest rezultatem strachu czy przerażenia kobiety, to zrób wszystko, co możliwe, aby powtórzyć to samo doświadczenie u jej dziecka w chwili, gdy pokażesz mu robaka podobnego do tego, którego wizerunek ma na swoim ciele[...]. W ten oto sposób, używając żywego odpowiednika stworzenia, którego przeraziła się matka i o którym później nieustannie myślała, możesz wymazać te wstrętne znamiona ze skóry jej dziecięcia.
Kres medycznej teorii zapatrzenia i twórczego działania matczynej imaginacji przyniosła historia pewnej Angielki, Mary Toft z Godalming. W 1726 r. ta uboga kobieta zaczęła bowiem ni stąd, ni zowąd rodzić... króliki. Kobieta powiła ponoć dziewięć takich stworzeń, a następnie wytłumaczyła to zjawisko zadziwionym lekarzom z Londynu w taki oto sposób. Dwa miesiące wcześniej, gdy była brzemienne, w trakcie pracy w polu zobaczyła królika, którego chciała złapać, by przyrządzić z niego pieczeń. Zwierz jednak okazał się bardzo zwinny i jej uciekł. Mająca żywieniową zachciankę, jak to kobieta przy nadziei, Mary zaczęła myśleć o pieczonym króliku, aż w końcu zachorowała i poroniła. Od tego czasu nie mogła pozbyć się uporczywej myśli o pysznym mięsie króliczym... aż pewnego dnia urodziła pierwszego królika.
Lekarze kłócili się, czy jest to autentyczne zdarzenie, czy chytra sztuczka przebiegłej kobiety. Prawda wyszła na jaw już w grudniu tego samego roku. Okazało się bowiem, że z chęci wzbogacenia małżeństwo Toftów wpadło na szalony pomysł. Mąż kupował młode króliki, które żona wkładała do pochwy, a następnie wskutek parcia wyrzucała z siebie. Angielscy medycy orzekli wówczas, że teoria zapatrzenia i matczynej imaginacji jest... wielce wątpliwa, co nie zmienia faktu, że w uczonych rozprawach odwoływano się do niej jeszcze w XIX w., a i dziś istnieją jej zwolennicy.