Barok to epoka bardzo kaznodziejska, co nie oznacza, że kaznodzieje pojawili się dopiero wtedy. Co więcej, moim zdaniem najwybitniejszym z nich był dominikanin Girolamo Savonarola, który przecież pojawił się w dobie odrodzenia. Jego kościół, kościół św. Marka we Florencji, to moja ulubiona świątynia w tym mieście, zdobna w zachwycające freski i obrazy Fra Angelica, za którym wprost przepadam. Był to mistrz prawdziwie anielski – nawet krew która spływa z ciała umęczonego Chrystusa układa się u stóp krzyża w kształt bardzo dekoracyjny. Ale nie o nim będzie ta koszulka, jakkolwiek mógłbym na jego temat pisać długo i z uczuciem. Kilka więc uwag o kaznodziejach epoki baroku.
W Polsce sztuka właściwa religijnym oratorom była dobrze ugruntowana. Oczywiście przodem idzie Piotr Skarga, bohater kłamliwego obrazu Jana Matejki – kłamliwego, gdyż Skarga ma na obrazie wygłaszać jedno z Kazań sejmowych, tymczasem nigdy nie zostały one wygłoszone. Z opasłego zbioru kazań wielkopostnych wyciągnęli je w XVIII wieku warszawscy pijarzy. Wiele by można pisać o Skardze, wiele dobrego i niemało złego. Ot, choćby jego stosunek do konfederacji warszawskiej, którą tak się teraz chlubimy. Co tu kryć – był przeciw, i to mocno przeciw.
Był też Fabian Birkowski, syn kuśnierza, doktor św. teologii, znawca literatury antycznej, a po śmierci Skargi – kapelan królewski. Podobnie jak Savonarola – dominikanin. Najważniejsze kazanie Birkowskiego dotyczy króla Zygmunta III i jego małżonki Konstancji, a nazywa się pięknie: Kwiaty z koron królewskich nieśmiertelne. Słynne były też jego kazania upamiętniające wielkich mężów, w tym Jana Zamoyskiego, Stefana Chmieleckiego (tęgi był zeń zagończyk) czy Bartłomieja Nowodworskiego, komandora maltańskiego, założyciela słynnego kolegium. Ten ostatni był zresztą postacią nader kolorową, z upodobania saperem, której to pasji nie zarzucił mimo ciężkich, a notorycznie odnoszonych obrażeń. „I znów kawaler Nowodworski minę podsadzał…” – pisze kronikarz. Za młodu zabił w pojedynku królewskiego lokaja, po czym musiał dać nogę do Francji, gdzie dobrze zasłużył się jej monarchom.
Różni byli znakomici kaznodzieje, w tym Pierre de Bérulle, Karol Boromeusz czy Franciszek Salezy – wszyscy biskupi. Różny też był styl kazań, które z grubsza da się podzielić na „ludowe” i „uczone”. Pierwszy styl odznaczał się wielką malowniczością i egzaltacją, drugi był o wiele powściągliwszy. Porównuje się je do ich starożytnych odpowiedników: stylu azjańskiego (z dodatkiem szczypty Cycerona) i „attyckiego”, które najlepiej reprezentuje twórczość Seneki (rzecz jasna Młodszego).
Oczywiście w epoce baroku zdecydowanie brał górę ten pierwszy nurt i nic w tym dziwnego, bo kaznodzieja, jak twierdzi w Rhetorica Christiana niejaki Diego Valdes, winien być głosem Boga i jego trąbą, a przecież Jego głos nie może być skromny i cichy. Tłumu, jak sądzono (i słusznie), nie podbija się logiką, tylko efektowną i gwałtowną ekspresją. Toteż autorzy kazań nie szczędzili sobie szumnych porównań i metafor. I tak brat Hortensio Félix Paravicino, wybitny skądinąd humanista, który mianował samego siebie (z lekką może przesadą) „Kolumbem literatury”, nazwał był Małgorzatę Austriacką, świeżo zmarłą żonę króla Hiszpanii Filipa III, „jaśniejącym architrawem”. Trzeba przyznać, że w tym miejscu architektoniczna retoryka nieco zaskakuje.
To jednak tylko słowa, słowa, słowa. Ale były też gesty i to wcale nie byle jakie. Najbardziej typowy to ręce w habicie gwałtownie wyrzucone w górę. Pamiętamy go doskonale choćby z Caprichos Goyi, artysty o usposobieniu bardzo antyklerykalnym.
Takie to były czasy, może gwałtowne i pełne przesady, ale przecież kolorowe. A to też się w życiu liczy.