Świetne zwycięstwo armii habsburskiej i polskiej nad wojskiem osmańskim odniesione 12 września 1683 roku zadało bolesny cios Wysokiej Porcie, ale nie zniweczyło na długo zagrożenia tureckiego wobec chrześcijańskiej Europy. Aby wykorzystać sukces militarny, oba państwa były zdecydowane na prowadzenie dalszej wojny. Z aktywną pomocą dyplomacji watykańskiej przystąpiono do budowania szerokiej koalicji antytureckiej, w której poza Habsburgami i Rzeczpospolitą widziano też Wenecję i Rosję. Przymierze zaczepno-odporne polsko-austriacko-weneckie pod patronatem papieża zostało zawarte już 5 marca 1684 roku. Przewidywana w traktacie możliwość włączenia do sojuszu innych władców chrześcijańskich odnosiła się przede wszystkim do Moskwy, którą otwarcie wymieniono w tekście jako potencjalnego sojusznika.
Habsburgów, Wenecję i Rzeczpospolitą łączyła chęć ostatecznego rozwiązania zagrożenia tureckiego, ale dzieliły ich: poglądy na przyszłość ziem odebranych imperium osmańskiemu oraz zdania na temat dalszych sojuszników. Fiaskiem skończyły się próby włączenia do układu Persji, czyli muzułmańskiego rywala imperium osmańskiego do panowania na Bliskim Wschodzie. Ostatecznie nie udało się Sobieskiemu przekonać chanów krymskich do zerwania ze Stambułem. Z silnych państw w regionie pozostawała więc Moskwa, którą jako alianta widzieli chętnie zarówno cesarz, jak i papież, ale która pozostawała w konflikcie z Rzeczpospolitą.
Już na jesieni 1683 roku rozpoczęły się polsko-rosyjskie rozmowy dyplomatyczne. Podstawę do nich stanowił rozejm w Andruszowie z 1667 roku, na mocy którego Rzeczpospolita czasowo zgadzała się na pozostawienie w rękach moskiewskich lewobrzeżnej Ukrainy z Kijowem. Ze strony polskiej przewodniczył wojewoda poznański, Krzysztof Grzymułtowski, który z jednej strony był pozbawiony złudzeń co do dobrej woli strony rosyjskiej, a z drugiej – zdawał sobie sprawę z konieczności zawarcia trwałego pokoju nawet kosztem dużych strat terytorialnych.
Rozmowy między państwami, które ponownie toczyły się w Andruszowie, nie przynosiły rezultatów. Strona rosyjska uzależniała udział w Lidze Świętej od zawarcia pokoju z Rzeczpospolitą, a równocześnie nie dopuszczała możliwości ustępstw terytorialnych w stosunku do postanowień z rozejmu andruszowskiego, które miały być tylko czasowymi rozwiązaniami. Niestety polska pozycja negocjacyjna słabła wraz ze spadkiem znaczenia Rzeczpospolitej w Lidze Świętej, co wynikało z konfliktu z cesarzem (m.in. w sprawie przyszłości Mołdawii i Wołoszczyzny) oraz z nieudanych kampanii militarnych Sobieskiego w państwach naddunajskich.
Ostatecznie na początku 1686 roku Rzeczpospolita zdecydowała się na wysłanie wielkiego poselstwa do Moskwy, aby przeprowadzić wiążące negocjacje pokojowe. Zgodnie z dotychczasową praktyką wysłano przedstawicieli z ramienia Korony w osobie Grzymułtowskiego i reprezentanta Wielkiego Księstwa Litewskiego – kanclerza wielkiego litewskiego, Marcjana Ogińskiego. W instrukcjach obaj dygnitarze otrzymali polecenie uzyskania możliwie najkorzystniejszych warunków. Niemniej w Warszawie w pełni zdawano sobie sprawę, że nie uda się wrócić do granicy sprzed wojny z 1654 roku. W związku z tym posłowie mogli zgodzić się na duże ustępstwa terytorialne, czyli oddanie lewobrzeżnej Ukrainy z Kijowem, ale pod warunkiem, że Moskwa zawrze „wieczny pokój” i obieca przystąpienie do wojny przeciw imperium osmańskiemu i chanatowi krymskiemu.
Poselstwo dotarło do Moskwy pod koniec lutego. W imieniu małoletnich carów, Iwana V i Piotra I, regencję sprawowała ich siostra Zofia, a faktycznie rządy pozostawały w rękach kniazia Wasyla Golicyna. On to wraz z bojarem Borysem Szeremieniewem prowadził twarde rozmowy z posłami Rzeczypospolitej. Mężczyźni odrzucili jakiekolwiek pomysły negocjowania zwrotu Ukrainy, Kijowa czy Smoleńska. Na początku maja uzgodniono ostateczne warunki pokoju, a traktat podpisano 6 dnia tego miesiąca. Rzeczypospolita zrzekła się w nim lewobrzeżnej Ukrainy z Kijowem oraz Smoleńsczyzny, Czernihowszczyzny, Dorohobuża i Staroduba wraz z pomniejszymi terytoriami w zamian za alians przeciw muzułmańskim sąsiadom i wsparcie finansowe w wysokości 146 000 rubli. Pokój zawierał także klauzulę gwarantującą wolność wyznania prawosławnym na ziemiach Rzeczypospolitej, a Rosji prawo wstawiania się w razie ich naruszenia. Wpisane do tekstu stwierdzenie o wolności wyznania dla katolików w Rosji nie dawało królowi polskiemu analogicznych możliwości ingerencji w sprawy wewnętrzne sąsiada, co tłumaczono małą ich liczbą w państwie cara.
Od momentu podpisania traktatu, który przeszedł do historii jako pokój Grzymułtowskiego, Rzeczpospolita słusznie uważała go za wielką klęskę dyplomatyczną polityki wschodniej. Jan III przedstawiał pokój jako konieczny element prowadzenia wojny z imperium osmańskim i nie negował niekorzystnych zapisów. Późną wiosną 1686 roku wciąż miał nadzieję, że uda mu się nie ratyfikować traktatu i robił wszystko, żeby odłożyć tę decyzję. Liczył, że prowadzona wówczas kampania wojenna w Mołdawii i Wołoszczyźnie w końcu przyniesie upragnione zwycięstwo, a tym samym wzmocni jego pozycję międzynarodową. Niestety wyprawa do księstw naddunajskich skończyła się niepowodzeniem. Sobieski, wracając z kampanii, spotkał we Lwowie bojara Piotra Szeremietiewa, wysłanego przez Zofię i Golicyna aby odebrać królewską przysięgę dochowania traktatu. Król starał się jeszcze odwlec ratyfikację i próbował znaleźć możliwość odroczenia podjęcia niekorzystnej decyzji. Niemniej za radą większości zebranych senatorów zaprzysiągł traktat w obawie, że odmowa oznaczałaby wojnę z Moskwą.
Podstawowa bibliografia:
Anna Czarniecka, Nikt nie słucha mnie za życia, Warszawa 2009.
Historia dyplomacji Polskiej, t. 2: 1572–1795, red. Zbigniew Wójcik, Warszawa 1982.
Zbigniew Wójcik, Jan Sobieski, Warszawa 1983.