Jan III Sobieski lubił książki. W jakimś stopniu odziedziczył to po przodkach, sam zaś tę namiętność dodatkowo rozwinął. Wyraźnym tego śladem była pozostawiona przez niego bogata biblioteka. W latach 80. z woli króla przeprowadzono poważne prace remontowe na zamku w Żółkwi. W ich trakcie nie zapomniano o wydzieleniu pomieszczeń, w których ulokowano bibliotekę. Do nich Jan III przeniósł niedługo potem szereg ksiąg, które dotąd trzymał w Wilanowie.
Biblioteka nieustannie się rozrastała szczególnie o sprowadzane z zachodnich oficyn wydawniczych dzieła francuskojęzyczne czy choćby odzyskane w Szwecji, a utracone w czasach „Potopu” niektóre z ksiąg z biblioteki króla Zygmunta Augusta. Ponadto do jej pomieszczeń w Żółkwi trafiało wiele innych osobliwych przedmiotów, na których ślad można niekiedy natknąć się w źródłach. W każdym razie biblioteka stanowiła wartość samą w sobie. Gdy w czerwcu 1696 r. zmarł król stała się ona obiektem osobnych targów pomiędzy królewiczami. W wyniku przeprowadzonego w kwietniu 1699 r. ostatecznego podziału schedy po ojcu, Żółkiew wraz z zamkiem i znajdującą się w nim biblioteką, dostała się najmłodszemu z braci, Konstantynowi. Przez dłuższy czas najstarszy Jakub koniecznie chciał wytargować bibliotekę dla siebie. W końcu stanęło na tym, że jej zbiory nie będą dzielone, zostaną wspólną własnością trzech braci, którzy według ustalonych reguł będą mogli z niej wypożyczać książki. Jak wiadomo, Jakub nie był kontent z podziału majątku, uważał się za pokrzywdzonego. To samo uczucie towarzyszyło mu i w kwestii biblioteki, o czym nigdy nie zapomniał.
Niedługo później każdy z królewiczów udał się w swoją stronę, a piecza nad księgami przypadła rezydującym w Żółkwi sługom Konstantyna. Czasy okazały się mało spokojne. Wydarzenia wojny północnej nie ominęły i Żółkwi. W pewnym momencie wraz na czele carskich oddziałów wspierających Augusta II w pobliżu Żółkwi pojawił się książę Aleksander Daniłowicz Mienszykow. Odwiedził bibliotekę. Zgromadzone księgi widocznie mu się spodobały, gdyż nie opuścił jej z pustymi rękoma. Zabrał ze sobą kilkadziesiąt woluminów. Wraz ze śmiercią królewicza Aleksandra, który chyba najmniej się interesował zbiorami żółkiewskimi, pozostało tylko dwóch jej właścicieli. Żadnego z nich nie było na miejscu. Po śmierci brata zawitali jednak na krótko na Ruś, by dopilnować podziału majątku po nim. Wtedy też Konstantyn mógł rozejrzeć się w zbiorach i nabrać pewnego o nich wyobrażenia. Niedługo jednak potem wyjechał na Śląsk i na szereg lat utknął we Wrocławiu pogrążając się tam w długach. Nie zapomniał jednak o dobrach żółkiewskich, z których coraz częściej nakazywał wyciskanie kolejnych sum na spłacanie coraz bardziej natarczywych wierzycieli. Trzeba jednak oddać królewiczowi sprawiedliwość. Na Śląsku nie koncentrował się tylko na działaniach prowadzących do trwonienia rodzinnej fortuny. Pamiętał o bibliotece, i co ważne, widać w tym było prawdziwą troskę o nią.
Dostrzec ją można było w jego listach przesyłanych urzędnikom w Żółkwi. W niektórych z nich pojawiał się akapit poświęcony bibliotece. Znaleźć w nich można było jego zarządzenia tyczące się takich zagadnień związanych z jej funkcjonowaniem, jak: zasad wypożyczania książek, poleceń odzyskania już wypożyczonych, odszukiwania zaginionych, sprowadzenia do Wrocławia wybranych przez siebie, a także dotyczących sprzątania pomieszczeń, ich wietrzenia, przekładania ksiąg, napraw obwolut itd.
Jeden z takich listów Konstanty wysłał do Szymona Naroznickiego w sierpniu 1715, czyli niedługo po wyjeździe z Żółkwi. Być może wcześniej doszło do jakiejś umowy pomiędzy nim a Jakubem o wydanie temu ostatniemu jakichś ksiąg po ich ojcu. Miał po nie się zgłosić pan Siedliski, zapewne Kazimierz, stolnik inflancki, służący najstarszemu z królewiczów. Konstantym wyraźnie jednak zastrzegł, czego wydawać nie można było, co wyraźnie wymienił w liście. Dzięki temu dotarła do nas informacja o paru dodatkowych przedmiotach przechowywanych w komnatach biblioteki, w tym o wielkim rybim rogu. Również o zaginionych, a jak podejrzewano, skradzionych dokumentach, które królewicz nakazywał odszukać.
Czy księgi wydano Siedliskiemu, nie wiemy. Tak samo, jak nie wiemy, czy odszukano skradzione dokumenty. Tego tylko możemy być pewni, że królewicz Konstantyn, przebywając w dalekim Wrocławiu, pamiętał o bibliotece w Żółkwi. Poniższy list, a także szereg innych, wskazuje na jego ciągłe zainteresowanie jej stanem. Nie będąc obecnym na miejscu, troskę o nią zalecał zgodnie ze swoimi wytycznymi, swoim sługom będącym na miejscu.
Królewicz Konstantyn Sobieski do Szymona Naroznickiego, Wrocław 15 VIII 1715, NGAB, F. 694, op. 4, nr 989, k. 654-654v
„Lubom już do was nakazywał nie raz i dosyć obszyrnie, jednakże dla większej pewności powtarzam teraźniejszym ordynansem moim informacyą względem wydania Biblioteki, które tak rozumieć potrzeba: Same tylko Xięgi po Sw. P. Ojcu Naszym pozostałe, sprawiedliwie zregestrowawszy, przez nas komu pożyczone, pilnie i nieodwołalnie odszukawszy Jm P. Siedliskiemu oddać. Do tego zaś należeć nie powinny szafy, globy, mieczyk, który na stole legiwał, róg wielki rybi, obrazy i moje partykularne własne księgi, jako i inne rzeczy w Bibliotece zostające. Co wszystko lepiej by jako najprędzej rozłączyć, zabiegając jakiej kłótni i dla lepszej wygody, żeby nie zawsze Pa Siedliskiego szukać, kiedy mi czego potrzeba będzie. Biblią moją jako najprędzej mi przysyłać. P. Brynkowi przypominać, któremu ordynans na to daję i samemu się usilnie i koniecznie starać o jako najprędsze odzyskanie od Grzywaczewskiego świadomych na kradzież dokumentów i do rąk własnych Dąbskiego oddanie, prawić od pomienionego Dąbskiego rewersu. In reliquis dałem do Was przez Bystrowicza niektóre commissa, których exekucyą i teraz pilnie zalecam od Pana Boga wsz[echmogąc]ego dobrego Wam życząc Konstantyn Krolewic P.”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego: