Wydarzenia, jakie miały miejsce w Toruniu w 1724 roku daleko wykraczały poza mury miasta. Ich echa odbiły się nie tylko w kraju, ale w wielu europejskich stolicach, stając się pretekstem do mieszania się w wewnętrzne sprawy Rzeczypospolitej.
Toruń w epoce nowożytnej zamieszkiwany był przez przedstawicieli różnych wyznań. Największe grupy religijne to katolicy i luteranie. Ci ostatni dominowali w mieście i utrudniali, jak tylko mogli życie swym wyznaniowym oponentom. W ówczesnej sytuacji, kiedy katolicyzm umacniał swoje wpływy nad Wisłą, postawa władz Torunia była równoznaczna z igraniem z ogniem.
Konflikt pomiędzy obiema konfesjami nasilał się. Protestancka większość nie tolerowała działalności jezuickiego kolegium oraz jego szlacheckich wychowanków. Nie w smak były również coraz bardziej natarczywe żądania wydania katolikom pofranciszkańskiego kościoła, użytkowanego jako zbór.
Katalizatorem, który wywołał prawdziwą burzę, były wydarzenia z 16 i 17 lipca 1724 roku. Student jezuickiego kolegium Stanisław Lisiecki, sprowokował bójkę z protestantami, w efekcie której trafił do aresztu. Nazajutrz jego koledzy po bezskutecznych próbach uwolnienia Lisieckiego, porwali ucznia protestanckiego gimnazjum Nagórnego. Mieszkańcy Torunia wdarli się do budynku jezuickiego kolegium, uwalniając przetrzymywanego, poturbowali zakonników, demolując przy tym budynki szkoły.
Efektem tumultu, był pozew, jaki złożyli jezuici przeciwko władzom Torunia, oskarżonym o bierność i dopuszczenie do zdemolowania szkoły i sprofanowanie przedmiotów kultu. Wyrok był niezwykle surowy. Skazywał on na śmierć burmistrza Jana Gotfryda Roesnera, jego zastępcę Jakuba Henryka Zerneckego i 12 uczestników zajść. Posypały się też kary więzienia. Miasto musiało również zapłacić odszkodowanie, a prawa władz miejskich i toruńskich protestantów zostały znacznie ograniczone. 7 grudnia 1724 roku wykonano wyroki. Pod katowski topór poszedł burmistrz i 9 uczestników tumultu. Zerneckego ułaskawiono, a Dawid Heyder uniknął śmierci dzięki przejściu na katolicyzm. Nieznanego z imienia ciesielczyka nie schwytano.
Państwa protestanckie głośno protestowały przeciwko wyrokowi i domagały się litości dla skazańców. August II był głuchy na te wołania. Liczył, że widmo obcej interwencji przybliży szlachtę do tronu i pozwoli wprowadzić reformy. Niestety reformy nie doszły do skutku, tak samo jak nie doszło do interwencji mocarstw, ale po Europie rozniosła się opinia o Polsce, jako o kraju nietolerancyjnym i zacofanym.