Przez ponad 200 lat państwo polsko-litewskie starało się unikać konfliktu z imperium osmańskim, a zaatakowane potrafiło się obronić, jak w latach 1620–1621 i roku 1634. Jednak w latach 40. XVII w. w zaciszu królewskiego gabinetu narodził się plan wielkiej wojny z Turcją, która miała przynieść wyparcie Osmanów z Europy i wyzwolenie ludów słowiańskich spod władzy muzułmanów. Miała też rozsławić imię pomysłodawcy planu, króla polskiego Władysława IV, który marzył o kolejnej krucjacie już od czasów wojny chocimskiej. Nie udało mu się skrzyżować szabli z wyznawcami proroka w 1634 r., kiedy hetman koronny Stanisław Koniecpolski odpierał najazd turecki Abazy paszy, ale wciąż miał nadzieję, że kiedyś zmierzy się z wojskami sułtana i je pokona.
Nadzieja odżyła już w 1637 r., kiedy Osmanowie toczyli trudną wojnę z Persją. Sam szach perski namawiał wtedy Władysława IV do przystąpienia do wojny, a pomysł ten wspierał hetman Koniecpolski. Jednak pokojowo nastawiona szlachta i magnateria zmusiły króla do porzucenia tych zamysłów. Niedługo, bo zaledwie kilka lat później, znów zaczął snuć wojenne plany. Chciał opanować księstwa naddunajskie (Mołdawię i Wołoszczyznę), co miało zapewnić jego małemu synowi objęcie w przyszłości tronu polskiego, a dzięki wielkiemu zwycięstwu nad Osmanami – wzmocnić władzę królewską. Istotne też było pozbycie się raz na zawsze uciążliwego sąsiedztwa tatarskiego. Pozostało jedynie w jakiś sposób przekonać szlachtę. Obawiano się, że z niechęcią odniesie się ona do pomysłu, który oznaczał pokaźne obciążenia podatkowe, ale dwór królewski liczył na coraz większą popularność hasła walki w obronie Świętego Krzyża. Stało się ono w ostatnich latach znów głośne w Europie, również w samej Rzeczypospolitej nie brakowało publicystów nawołujących do krucjaty. Okolicznością sprzyjającą był fakt, że sukces w wojnie chocimskiej przekonał szlachtę, iż państwo tureckie nie jest już tak silne jak za czasów Sulejmana Wielkiego. Nie zapomniano jednak, że ogromne terytorium i wielkość armii sułtańskiej budziły w społeczeństwie szlacheckim lęk i szacunek, który nakazywał unikanie konfliktów z Osmanami. Dlatego król, spodziewając się kłopotów, postanowił odpowiednio przygotować szlachtę do myśli o wojnie z nieprzyjacielem wiary.
Od 1640 r. na każdym sejmie starano się przedstawić plany króla, który zamierzał „podnieść święty krzyż na nieprzyjaciół” i „kościoły i dziedzictwo boże... z rąk pogańskich ratować”. Sugerowano, że lepiej zaatakować nieprzyjaciela w jego własnym gnieździe (czyli w Stambule), niż uganiać się za Tatarami po stepach. Proces przygotowań przyśpieszyły zwycięstwo pod Ochmatowem nad Tatarami w 1644 r. oraz napływające wiadomości o rozpoczęciu przez Turków przygotowań do wojny z Wenecją. Te ostatnie oznaczały, że Osmanowie będą musieli podzielić swoje siły, a Polska może zyskać sojusznika. Podjęto akcję dyplomatyczną, zwracając się przede wszystkim do Moskwy z propozycją wspólnego uderzenia na Krym i zlikwidowania dokuczliwego dla obu krajów sąsiedztwa tatarskiego. Potrzebna była jeszcze tylko zgoda sejmu, który zebrał się na początku 1645 r. Ten jednak rozszedł się bez podjęcia uchwał, co skłoniło króla do działania na własną rękę. Planował sprowokować zatarg z Tatarami rozdrażnionymi odmową płacenia przez państwo polsko-litewskie podarków, aby zyskać pretekst do wszczęcia wojny obronnej. Początkowo wszystko układało się po myśli króla. Wkrótce ze Stambułu nadeszły wieści, że sułtan zezwolił chanowi wyprawić się na ziemie Rzeczypospolitej. Plan był prosty. Najazd tatarski miał być usprawiedliwieniem do podjęcia działań zaczepnych przeciwko Krymowi. Do Mołdawii miała wkroczyć armia królewska wspierana przez siły magnatów ukrainnych, na Morzu Czarnym miała pojawić się flotylla kozacka, skutecznie paraliżując obronę wybrzeży krymskich i terytoriów tureckich.
Ponieważ ewentualna wojna z Tatarami musiała w konsekwencji wywołać konflikt z Turcją, postanowiono zawczasu się do niej przygotować. I tu pojawiły się poważne problemy; król nie miał zgody sejmu i brakowało mu odpowiednich funduszy. W tej ostatniej kwestii szybko znaleziono rozwiązanie. Przyjść z pomocą Rzeczypospolitej mieli zaatakowana przez Turków Wenecja, papież i Moskwa. Dwaj pierwsi sojusznicy mieli dostarczyć przede wszystkim pieniądze na werbunek armii, Moskwa zaś miała wesprzeć wojska królewskie w agresji na Krym. Po pewnych komplikacjach udało się w 1646 r. uzyskać finansową pomoc Wenecji, a wkrótce potem w Warszawie pojawili się wysłannicy hospodarów wołoskiego i mołdawskiego oraz posłowie cara, wszyscy chętni do rozmów o przyszłej wojnie. Zjawili się też wysłannicy patriarchów prawosławnych z terenów tureckich oraz przedstawiciele tamtejszych klasztorów prawosławnych, którzy zapewnili o gotowości ludów słowiańskich do zbrojnego wystąpienia przeciwko Osmanom, kiedy tylko wojsko królewskie wkroczy na ich ziemie. Z Francji z kolei nadeszły wyrazy zachęty i dość mgliste obietnice pomocy. Nic więc dziwnego, że mimo śmierci na początku 1646 r. hetmana Stanisława Koniecpolskiego, jednego z głównych wykonawców planu ataku, król przystąpił do werbowania wojska. Starał się też pozyskać poparcie magnatów, którzy mieli przekonać szlachtę do wsparcia królewskich pomysłów.
Było to konieczne, bowiem wiadomość, przeciwko komu zbierane są wojska i w jaką wojnę zostanie wciągnięte państwo, szybko obiegła Rzeczpospolitą, wywołując wielkie wzburzenie wśród szlachty i niewtajemniczonej w plany części magnaterii. Po pierwsze, chodziło o niechęć do ponoszenia kosztów wojny z państwem uważanym przez większość obywateli za jedno z największych i najgroźniejszych imperiów ówczesnego świata. Po drugie, niepokoił sposób, w jaki król zamierzał wciągnąć państwo w konflikt. Potajemne spiski, zawieranie tajnych układów z sąsiadami, zaciąganie armii bez zgody sejmu, ba, nawet tajne rozmowy z Kozakami i składanie im obietnic w zamian za udział w wojnie – wszystkie te działania wzburzyły opinię publiczną. Główna walka polityczna rozegrała się na sejmie w 1646 r., kiedy po wielu kłótniach zmuszono Władysława IV do rozpuszczenia zwerbowanych już oddziałów, a tym samym do rezygnacji z planów wojennych.
Ustępstwo króla było tylko manewrem politycznym. Mając poparcie i obietnice wsparcia finansowego Wenecji i papieża oraz układ z Moskwą o pomocy w walce przeciwko Tatarom, Władysław IV rozpoczął przygotowania do prowokacji. Czynił to mimo pojednawczych gestów sułtana, który wysłał do Warszawy poselstwo z zapewnieniem o chęci utrzymania pokojowych stosunków oraz ostrej krytyki pomysłu wojny podczas sejmu 1647 r. Jesienią tego roku ruszyły w stepy dwie wyprawy wojenne dowodzone przez Jeremiego Wiśniowieckiego i Aleksandra Koniecpolskiego. Ich celem było dokonanie zniszczeń w tatarskich ułusach i sprowokowanie ordyńców do napaści na Rzeczpospolitą. Okazały się jednak nieudane, a król musiał pogodzić się z klęską planów. Jedynym efektem było narastające wrzenie wśród Kozaków, którzy w wojnie pokładali wielkie nadzieje. Kiedy szansa na poprawę ich losu minęła, chwycili za broń, by walczyć o swoje prawa, ale z Rzeczpospolitą. Na ich czele stanął Bohdan Chmielnicki.
Pojawia się pytanie, czy król miał szanse na zwycięstwo. Trzeba przyznać, że nawet zaangażowanie się imperium osmańskiego na Krecie, które z pewnością ułatwiałoby zadanie siłom polskim, nie dawało szans na większy sukces niż opanowanie państw naddunajskich. Na pełne zwycięstwo nad Turkami nie można było liczyć, skoro nawet Liga Święta kilkadziesiąt lat później nie zdołała tego uczynić. Plan Władysława IV był mrzonką, która wciągnęłaby Rzeczpospolitą w niebezpieczny konflikt. Wszak aż do końca XVII w. żadne z państw sąsiadujących z imperium osmańskim nie zaczynało z nim wojny. Królowi nie udało się ani pozyskać sojuszników, którzy wsparliby go wojskiem, ani przekonać do rozpoczęcia konfliktu swoich poddanych. Choć warto zwrócić uwagę, że dwór sułtański był bardzo zaniepokojony wojennymi planami polskiego monarchy i nie chciał ryzykować otwartego konfliktu. Gdyby jednak do niego doszło, Turcja z pewnością skupiłaby na tym froncie wszystkie siły, jakimi dysponowałaby w danej chwili. W ostateczności wycofując ich część z Krety, gdzie walczono z Wenecjanami. To zaś mogłoby grozić skupieniem się całej ówczesnej potęgi tureckiej na osamotnionej Rzeczypospolitej.