Teoretycznie w elekcji mogła uczestniczyć cała szlachta Rzeczypospolitej. Jednak w praktyce długie trwanie sejmów elekcyjnych, rozległość kraju i rozwarstwienie majątkowe szlachty niepozwalające wszystkim na poniesienie kosztów długich wojaży powodowały, że zjazdy elekcyjne były mniej liczne, niż zakładano.
Faktycznej liczby uczestników sejmów elekcyjnych nigdy nie poznamy. Dla pierwszych trzech elekcji znamy jedynie dane szacunkowe ze współczesnych źródeł. Wedle różnych przekazów w 1573 r. na polach kamionkowskich miało zjawić się od 40 do 50 tys. osób, na Woli podczas elekcji Stefana Batorego w 1575 r. – 12 tys., a podczas następnych wyborów – 20 tys. Liczby te wyglądają na pozór logicznie: pierwsza elekcja liczna, właśnie dlatego, że pierwsza. Druga mniej liczna, tyleż z racji listopadowo-grudniowego terminu (7 listopada – 15 grudnia) utrudniającego dojazd po rozmoczonych przez opady bezdrożach, co i z powodu niedługiego czasu od pierwszej. Trzecia elekcja znów bardziej liczna z racji emocji rozbudzonych przez niedawne działania Zamoyskiego względem Zborowskich i podejrzenie, że on sam – wszechmocny kanclerz i hetman – może spróbować sięgnąć po koronę dla siebie. Dla elekcji czwartej, Władysława IV we wrześniu – listopadzie 1632 r., szacunki źródłowe są bardzo rozbieżne: od 15 do 70 tys. uczestników. Liczby te są niewiarygodne nie tylko z racji swej labilności, lecz także dlatego, że nie mówią nam, ilu mogło być aktywnych uczestników wyboru, szlacheckich elektorów, a ci przecież byli najważniejsi.
Choć klasyczne zasady historycznej krytyki źródłowej nakazują dawać wiarę naocznym świadkom, przytoczone wyżej liczby można łatwo zakwestionować. Po pierwsze, ludzie epoki wczesnonowożytnej nie mieli wyczucia liczb właściwego naszej epoce. Z tego właśnie powodu, chcąc wyrazić skalę zjawiska posługiwali się wydumanymi liczbami w rodzaju 50, 100 czy 200 tys. Komunikat tego rodzaju odczytywać należy po prostu jako „dużo”, ale bez przywiązywania nadmiernego znaczenia do konkretnych liczb. Dobrze oddaje to cytat z relacji Anglika Francisa Gordona, który był świadkiem elekcji Władysława IV w 1632 r.: Powiadają, że tam się znajdowało 15 tysięcy kawalerii, inni zaś mówili, że 50 do 60 tysięcy piechoty – dość na tym, że ja nigdy w życiu nic podobnego nie widziałem i nie wiem, czy kiedy co podobnego zobaczę. O ile pierwsza część tej wypowiedzi pokazuje całkowitą bezradność Gordona wobec liczbowej oceny obserwowanych zjawisk, o tyle druga jest niewątpliwie prawdziwa.
Elekcja Władysława IV stwarza możliwość zestawienia oszacowań naocznych świadków z bardziej wiarygodnymi liczbami. Począwszy od 1632 r. bowiem wprowadzono obowiązującą już potem aż do 1764 r. zasadę, że wszyscy szlacheccy uczestnicy elekcji wpisywali się na listy głosujących. Listy te, zwane suffragiami, następnie drukowano wraz z innymi konstytucjami sejmowymi. Biorąc pod uwagę fakt, że wybór nie miał charakteru głosowania, a elekcja miała określony termin, przyjąć możemy, że na listach są prawie wszyscy szlacheccy uczestnicy zjazdu wyborczego, a nie tylko ci, którzy pozostali do momentu wyboru, bądź tylko ci, którzy poparli elekta. Na liście elektorów z 1632 r. zapisano 3543 nazwiska, a więc daleko nie tylko do 70 tys., a nawet do 15 tys., o których mówi Gordon. Ile było osób towarzyszących? Czy pomnożyć tę liczbę razy 4 czy razy 5, czy razy 10, tego nigdy się nie dowiemy.
Liczbę elektorów zapisanych w suffragiach obrazuje wykres:
Niestety nie wiemy, jak duża była liczba elektorów w burzliwym roku 1733, kiedy w niedużym odstępie czasu miały miejsce w Warszawie dwie elekcje: na Woli Stanisława Leszczyńskiego, a na Kamionku – osłaniana przez wojska rosyjskie Augusta III. Ustalenie pełnej listy osób uczestniczących w obu elekcjach Stanisława Leszczyńskiego nie jest proste, bowiem obie odbywały się w warunkach nadzwyczajnych (za pierwszym razem pod nadzorem wojsk szwedzkich Karola XII), a w urzędowym wydaniu konstytucji sejmowych Volumina Legum, wobec Leszczyńskiego – jako uzurpatora – zastosowano rzymską jeszcze zasadę damnatio memoriae. Przegrani nigdy nie mają racji.
Jak widać, liczba elektorów podczas normalnych elekcji nie była duża, oscylując między 4 a 5 tys. osób głosujących. Dwa zjazdy elekcyjne były znacznie bardziej burzliwe: elekcja Michała Korybuta Wiśniowieckiego w 1669 r. i Augusta II w 1697 r. W obu tych przypadkach liczebność delegatów z każdego niemal województwa Rzeczypospolitej prawie trzykrotnie przerosła liczebność podczas spokojniejszych elekcji.
Przeglądając suffragia, odnajdujemy w nich najwyższych dygnitarzy oraz urzędników różnych szczebli, którzy nie stanowili jednak więcej jak 10–15 proc. reprezentacji swych województw. Resztę tworzyła szlachta nieutytułowana, w większości – jak się zdaje, bowiem szczegółowe badania są w toku – posiadająca dobra ziemskie, a nie zagrodowa. Drugą cechą szczególną suffragiów jest szczególnie liczna reprezentacja szlachty mazowieckiej. Nie dziwi to oczywiście z racji miejsca, ale w oczach krytyków wolnej elekcji jako instytucji uchodzi często za przesłankę do wygłaszania krytycznych sądów. Szlachta mazowiecka uchodzi wszak (słusznie) za ubogą, słabo wykształconą, fanatycznie katolicką. Obawy przed jej nadmiernym wpływem na wynik elekcji wygłaszali już protestanci przed pierwszą elekcją. Późniejsi publicyści krytyczni wobec całego ustroju Rzeczypospolitej, a za nimi i współcześni historycy, gotowi są do przyciemniania oceny elekcji używać argumentu o nadreprezentacji owej ciemnej, podatnej na demagogię, mazowieckiej masy. Jan Dzięgielewski w swojej monografii sejmów elekcyjnych z lat 1573–1674 jako pierwszy zadał sobie trud policzenia, jaki odsetek elektorów stanowić mogli Mazowszanie. Z obliczeń okazało się, że stanowili oni jedną czwartą wszystkich elektorów (ok. tysiąca osób). W latach 1648–1669 ich liczba była dużo większa. W tym pierwszym przypadku zdecydowała o tym walka pomiędzy Janem Kazimierzem Wazą a jego bratem Karolem Ferdynandem, który był silnie związany z Mazowszem i stamtąd właśnie – z racji niewielkiej odległości – ściągał swych popleczników. Pod suffragium Jana Kazimierza (Karol Ferdynand wycofał się przed głosowaniem) podpisało się 1559 Mazowszan, co stanowiło prawie 36 proc. elektorów (a miejmy na uwadze słabszą niż normalnie, z racji powstania Chmielnickiego, reprezentację województw południowo-wschodnich). Świadek wydarzeń, kanclerz litewski Stanisław Albrycht Radziwiłł, tak opisuje atmosferę Warszawy tuż przed elekcją: Karol […] zjednał sobie wielu ludzkością i łaskawością, prócz tego w pałacyku nad Wisłą zbudował karczmę, której drzwi stały otworem dla szlachty, by się najadła, napiła i pożartowała. Jak mówiono, Karol wydał 1 200 000 złotych. W roku 1669 Mazowszan pojawiło się blisko 3 tys., ale wobec nadzwyczaj licznej reprezentacji wszystkich ziem Rzeczypospolitej stanowili oni 26 proc. ogółu podpisanych w suffragiach elektorów.
W sumie, wypada przyjąć – choć powtórzmy raz jeszcze, szczegółowe badania dopiero przed nami – że w elekcjach brało czynny udział ok. 5 proc., najwyżej 10 proc. szlachty Rzeczypospolitej i była to zapewne szlachta politycznie aktywna także na arenie sejmikowej. Jak wynika bowiem z badań historyków parlamentaryzmu staropolskiego, udział w sejmikach brało nie więcej jak właśnie 5–10 proc. szlachty poszczególnych powiatów. Ustalenie to, jeśli potwierdzi się w dalszych badaniach, stanowić będzie argument za tezą, że zjazdy elekcyjne wcale nie były tłumnymi zgromadzeniami podchmielonej, podatnej na demagogię, awanturniczej i ciemnej szlachty, lecz gromadziły bardziej światłą i politycznie zaangażowaną część uprzywilejowanego stanu Rzeczypospolitej.