W teatrze wojny polsko szwedzkiej, rozgrywającej się w 1659 r. także na terenach Żmudzi i Kurlandii, czołową rolę odegrali – związani z Radziwiłłami – Aleksander Hilary Połubiński (1626–1679) oraz Samuel Aleksander Komorowski (zm. 1659), oboźny litewski. Obaj, wspierając się wzajemnie, w lipcu i sierpniu tego roku oblegali twierdzę Kuldyngę, którą zdobyli 19 września, biorąc 1500 jeńców i 7 dział.
Z okazji zwycięstwa książę Bogusław Radziwiłł wyprawił 20 października 1659 r. wielką ucztę na zamku w Grobinie, oczywiście z udziałem dwóch triumfujących wodzów. Połubiński i Komorowski tęgo sobie popili (co było w zwyczaju), wszakże dla tego ostatniego ta radosna uroczystość zakończyła się tragicznie. Wracając do polskiego obozu, był już dobrze podchmielony, a może i nawet spity do nieprzytomności, skoro padł pokotem w kolaskę. Zapewne nawet nie poczuł, jak długi szal, który nosił, wkręcił się w szprychy koła i tak mocno zadzierzgnął mu gardło, że udusił.
Ten niecodzienny wypadek zanotował dość szczegółowo Christian Kelch (1657–1710), dziejopis inflancki, a zarazem pastor i kaznodzieja, w swojej kronice Liefländische Historia, wydanej w Rewlu w 1695 r. Za nim powtórzył fakty Hiob Ludolf (1624–1704), niemiecki orientalista, w trzecim tomie kompilacyjnego dzieła Allgemeine Schau – Bühne oder Welt (Franckfurt am Mayn 1699–1731), zaopatrując tekst w odnośną rycinę autorstwa nieokreślonego artysty. Przedstawia ona, na tle krajobrazu ze sceną batalistyczną, ciągniętą przez dwa konie kolaskę, w której leży bezwładne, twarzą do dołu, ciało Komorowskiego. Zwisający z szyi szal wplątany jest bardzo wyraźnie w szprychy koła. Na jednym z koni siedzi sługa, być może nie mający pojęcia, że wiezie swego pana już nie pijanego, a martwego. Ów miedzioryt, bez żadnej sygnatury ani podpisu objaśniającego, nie uszedł uwagi Karola Estreichera, choć w swojej wiekopomnej Bibliografii polskiej określił go jako „dwaj chłopi litewscy jadący na wozie”.
Samuel Komorowski herbu Dołęga, któremu całe życie zeszło na wojnach, kampaniach, bitwach i potyczkach, był dobrym i cenionym wodzem. Piął się też wytrwale w hierarchii stanowisk, osiągając w 1654 r. urząd oboźnego litewskiego. Gdyby padł na polu bitwy, fakt ten nie wzbudziłby już emocji i, być może, nie zasłużyłby na baczniejszą uwagę kronikarza ; w XVII w. śmierć taka była po prostu rzeczą zwyczajną. Ale gdy dopadała człowieka podstępnie i znienacka, cicho i niespodziewanie, niejako w trakcie jego codziennej egzystencji, wtedy stawała się godna odnotowania. Zwłaszcza, jeżeli znany wódz ginie uduszony szalem po pijanemu, nawet o tym nie wiedząc...