O widmowych karetach, spotykanych przeważnie na rozdrożach, leśnych duktach czy obok starych ruin, opowiada się w różnych zakątkach Polski, m. in. w Radłowie koło Olesna czy niedalekich Biskupicach. Największą jednak sławę zyskał fantom karety, ukazującej się nocami na drodze, prowadzącej od wsi Babice w pobliżu Chrzanowa do obronnego zamku Lipowiec, górującego nad okolicą. Czarny pojazd, zaprzężony w szóstkę karych koni, sunie bezgłośnie i bardzo szybko po stromej i wyboistej drodze, a na koźle nie widać nikogo. Z karety wysiada postawny mężczyzna w biskupich szatach oraz towarzyszący mu księża. Powoli kierują się ku wejściu na dziedziniec zamkowy. Chwilę potem z wnętrza wehikułu wyciągany jest siłą jakiś mężczyzna. Na podwórzu czeka już na niego kat, unoszący topór. I nagle widma znikają...
Wśród mieszkańców wsi Babice od niepamiętnych czasów krążyły opowieści o tym tajemniczym zjawisku. Widziała je podróżująca autostopem para małżeńska z Wrocławia, Joanna i Stanisław Michalikowie, którzy w lipcu 1972 r. rozbili swój namiot na łące, w pobliżu bukowego lasu. Oto ich relacja: „Noc była ciepła, pogodna, chyba była pełnia. Postanowiliśmy zobaczyć, jak wygląda zamek w świetle księżyca. Szliśmy drogą wśród lasu, ale nawet i tu nie było ciemno... Blask księżyca przesączał się przez liście. Byliśmy już prawie na szczycie wzgórza, kiedy zerwał się wiatr, las zaszumiał, a na drodze, chyba ze sto metrów za nami pojawił się jakiś ciemny kształt, który szybko posuwał się w naszym kierunku. Po chwili można już było poznać, że jest to jakby duża bryczka ciągniona przez trzy pary koni. To spotkanie późnym wieczorem w miejscu przecież odludnym, z niezwykłym zaprzęgiem, było tak nieoczekiwane, że ogarnęło nas zdziwienie. Zeszliśmy na pobocze drogi, a obok nas przesunęła się kareta.
Jechała szybko – może nawet zbyt szybko jak na stromą i wyboistą drogę. Nie zauważyliśmy, czy ktoś siedział na koźle – najbardziej nas jednak zdumiał fakt, że nie słychać było turkotu kół po kamieniach i tętentu końskich kopyt. Wtedy dopiero przeraziliśmy się naprawdę i biegiem wróciliśmy do namiotu. Na drugi dzień wyruszyliśmy w dalszą drogę”.
Trudno jednoznacznie związać widmową karetę z historią lipowieckiego zamku, który dotrwał do dnia dzisiejszego w postaci ruin z górującą cylindryczną wieżą. Strzegąca państwa warownia, wzniesiona z kamienia na rozkaz biskupa Jana Muskaty, pełniła zarazem funkcję więzienia dla kacerzy. To właśnie w lochach pod wieżą konali skazani na śmierć głodową więźniowie, nie mając żadnych szans ucieczki (udała się ona tylko raz Włochowi z Mantui – Franciszkowi Stankarowi, profesorowi Akademii Krakowskiej i twórcy projektu przeprowadzenia reformacji w Polsce; w ucieczce pomogła zakochana w nim córka strażnika). Skazańcy umierali w powolnych męczarniach, a ich wołania i prośby o litość rozbrzmiewały nad okolicą, budząc grozę i lęk. Zamek Lipowiec, zrujnowany podczas „Potopu” przez Szwedów w 1656 r., po odbudowie (1732) nie był już więzieniem, lecz miejscem odosobnienia i rekolekcji dla „niesfornych księży”, którzy przebywali tu najwyżej parę miesięcy. Ale nie wiadomo tak do końca, czy skazaniec przewożony w widmowym ekwipażu jest właśnie jednym z takich „odszczepieńców”, choć wskazywała by na to jego duchowna asysta.