Naczynia nocne, zwane potocznie urynałami (choć ich funkcja miała szerszy zakres) cieszyły się zawsze, przez wszystkie stulecia, ogromnym powodzeniem, jako że wygódki trafiały się rzadko i były trudno dostępne. Zawartość owych naczyń zwykle po nocy wylewano przez okno do rynsztoka, narażając przechodniów na przykre niespodzianki albo nawet na prawdziwe niebezpieczeństwo, jeśli np. ciężki srebrny nocnik nieplanowo poszybował wraz z cieczą, spadając na czyjąś głowę.
Cuchnące i rozchodzące się wyziewy spotykało się praktycznie wszędzie, tak we wspaniałych zamkach i pałacach, jak i w ogrodach, a Wersal nie był tu wyjątkiem. Niejaki La Morandière pisał o nim w 1764 r.: „zapachy w parku, w ogrodach, nawet w pałacu przyprawiają o mdłości. Przejścia między budynkami, dziedzińce, skrzydła pałacu, korytarze sa pełne uryny i fekaliów”. Wszelako w tym samym stuleciu Francuzi wymyślili, odpowiednio do rokokowej mody kobiecej, zgrabne spłaszczone, a przez to niezwykle wygodne urynałki, będące równocześnie kunsztownym małym cackiem – porcelanowe, zdobione bukiecikami kwiatów i miniaturkami. Z uwagi na swe wymiary i kształt mogły one służyć jako ... sosjerki.
W Polsce szlachta długo wyśmiewała nocniki, uważając je za symbol zniewieścienia. Szeroko powtarzano sobie opowieść o biskupie Ignacym Józefie Massalskim, który zabłądziwszy w litewskim borze, po wielu godzinach trafił na odludne domostwo, gdzie gościnny gospodarz podał mu kurę w rosole w okazałym, na modę angielską białym nocniku, zakupionym w Wilnie jako obiadowa waza.
Jednakże na warszawskich redutach za Sasów, jak notował ksiądz Jędrzej Kitowicz, „blisko sali redutnej był jeden pokój na pawimencie stolców, a na półkach urynałów, gdzie goście składali ciężary natury”. Wypada w tym miejscu wyjaśnić, że stolec (wielkie krzesło) w Polsce Jagiellonów oznaczał tron monarszy, krzesło królewskie, a także sądowe, zwierzchnia władzę świecką lub duchowną; później dopiero słowo to zmieniło znaczenie na „krzesło duże z otworem w siedzeniu”.
Powracając jeszcze do urynałów (nieraz zaopatrywanych w pozytywkę!), to pełniły one nawet rolę fantów. Do anegdoty przeszedł żart sędziwego Juliana Ursyna Niemcewicza, który na przyjęciu w styczniu 1830 r. u Anny Wąsowiczowej, primo voto Aleksandrowej Potockiej, jako zaproszony gość przyniósł ze sobą fant – spory damski urynał, ze stosowną strofą, dość złośliwą: „Z saskiej porcelany / Kształtnie ulany / W ofierze przynoszę / Napełnij go, proszę”. Pomysł Niemcewicza nie zyskał jednak aprobaty; wygrywająca ów fant panna Róża Mostowska obraziła się, podobnie jak i gospodyni wieczoru.