W epoce baroku ludzie lubili konkretne kształty, a nie późniejsze fiu-bździu.
Najwyższy już czas zadać pod tą zacną koszulką pytanie, jacy w ogóle byli ci Staropolacy. Nie chodzi tu o to, jacy byli pod względem umysłowym, bo byli – powiedzmy – jacy tacy. Nie każdy Żółkiewski, czy Kochanowski. Pytanie – jacy byli fizycznie? Oczywiście, nie dysponujemy odpowiednimi statystykami (znów nie nadeszły!), oczywiście chodzi przede wszystkim o szlachtę, no i trochę o mieszczan, ale w Staropolsce było ich trochę mało.
Wypadała zacząć od kobiet, no bo wiadomo – ladies first. Mam wrażenie, że kiedyś pisałem o ich srogich wyczynach, ot choćby o mężnej pani Chrzanowskiej albo o jakiejś pani, która zabiła sobie mężusia. Jak się zdaje (przynajmniej tak twierdzą uczeni), w błogim okresie Odrodzenia kobiety miały być dość wiotkie – na wzór starożytny. Prawda, zachował się średniowieczny wierszyk niemiecki, którego autor z różnych części kobiecego ciała lepił idealną Eurokobietę, że niby piersi mają być stąd, nóżki stamtąd, a pośladki – z Polski. Przy czym autor używa tu mocniejszego słowa – „arsch”. Nie będę tłumaczył, bo mi wstydno. Ale też wielki Pierre de Brantôme w Żywotach pań swawolnych pisze, że „Trzy wąskie: usta (iedne y drugie), kibić a pęcina. Trzy grube: ramię, udo a łydka. Trzy cienkie: palice, włosy a wargi, trzy małe: cycki, nos a głowa”. Oto cud-kobieta. Może niewiele z niej rozumiem, lecz najzupełniej się zgadzam. Chyba tak też właśnie miała wyglądać super-Polka.
O tym jak wyglądali ówcześni Polacy, obficie informują zagraniczne źródła, choćby francuski opis polskiego poselstwa po Ludwikę Marię Gonzagę. Wszystko to miały być chłopy wielkie, muskularne, brzuchate, bo też każdy jadł za czterech (nota bene podobnie opisywali Anglików). Trudno tu nie rozumieć Francuza, który przecież dziabnie co najwyżej zuchelek mięska, strzępek zielonej sałaty i już kontent. Posłowie urządzili ucztę, pono dość niepoczesną, a po jej zakończeniu zamknęli drzwi na klucz, sięgnęli do szabel i policzyli sztućce, czy czasem jakiś Francuz nie ukradł jakiegoś widelca. Nic w tym dziwnego, bo przecież tam go jeszcze nie znali i ktoś z miejscowych mógł go sobie wziąć na wzór. Powiadają też, że służba posłów była wielce bezczelna i z zamiłowaniem kradła, co się dało. Ale, ale: z dam dworu najbardziej podobała się Polakom pani de Montbazon, bo miała największe piersi. No cóż, nasi wychodzili niechybnie z założenia, że lubego ciałka nigdy zbyt wiele: nie dość, że lubili jeść tłusto, to inne rzeczy też lubili tłuste. Zaczęło się to dopiero zmieniać w okolicach rokoka. No, ale ani Oleńka, ani Marysieńka jakoś tłuste nie były.
Co ciekawe, panie, jakkolwiek wiele z nich nie ukrywało swych bujnych wdzięków, ubierały się na ogół znacznie skromniej od mężczyzn. Kontusik koralowy popielicami podbity z pętlicami żółtymi, żupan srebrny, złote guziki, amarantowe pludry (u bardziej patriotycznie usposobionych szlachciców), żółte buty... Tak wyobrażam sobie standardowy wystrój pana, a nawet sadzącego się półpanka. W oczach ciemno ubranej Europy wyglądał Polak jak coś na kształt rajskiego ptaka albo kolorowego błazna. Toteż, mimo powszechnej łaciny, Polacy coraz bardziej usuwali się z perspektywy Zachodu, aż w końcu zniknęli z niej zupełnie, choć z pewnością więksi diabli niż koralowy kontusik byli tam czynni.