Gerard Maurycy Witowski, kryjąc się za fikcyjną postacią mieszkającego samotnie na Krakowskim Przedmieściu staruszka, zapisywał obserwacje dotyczące życia ówczesnej Warszawy. Publikował je w latach 1816-1821 w felietonach w „Gazecie Warszawskiej”. Obserwacje Witowskiego były trafne, a jego często niezwykle złośliwe artykuły są dobrym źródłem do poznania codziennego życia wyższych sfer Warszawy w pierwszej połowie XIX wieku. Sztuki w jego tłumaczeniu grywano w warszawskich teatrach. Ostrze satyry Witowskiego nie ominęło także publiczności teatralnej, której obraz kreśli z właściwym sobie poczuciem humoru. Uważny czytelnik wyłowi też z jego tekstu zapis następujących po sobie zmian politycznych.
W epoce Oświecenia teatr stanowił rozrywkę znacznie bardziej popularną niż dzisiaj, elegancka publiczność bywała w nim prawie codziennie, mimo że w momencie rozbiorów w Warszawie funkcjonowały tylko dwie sceny teatralne - narodowa przy placu Krasińskich i mniejsza w pałacu Radziwiłłowskim. Pierwsza z nich dawała przedstawienia w języku polskim, druga – w niemieckim, potem francuskim. Panowała między nimi ostra rywalizacja. Przedstawienie odbywały się trzy-cztery razy w tygodniu, przy czym często raz na tydzień grywano premierę. Tylko nieliczne sztuki wystawiano jednak więcej niż trzy razy.
Teatr Narodowy liczył wówczas osiemset miejsc, z czego ponad trzysta znajdowało się w lożach i było przeznaczonych dla „lepszej widowni”. Stała publiczność nie przekraczała więc zapewne kilku tysięcy osób, zwłaszcza, że wstęp kosztował półtora złotego, czyli mniej więcej równowartość dziennego utrzymania w ówczesnej Warszawie.
Wizyty w teatrze były składowym elementem życia towarzyskiego, traktowanym nie tylko jako możliwość kulturalnego spędzenia czasu, ale także (a dla niektórych wyłącznie) okazja do spotkań towarzyskich, pogawędek ze znajomymi i zaprezentowania najmodniejszych strojów. Różne zachowania publiczności można dokładnie prześledzić na podstawie felietonu Loża parterowa, w którym Gerard Maurycy Witowski opisuje kolejno zmieniających się abonentów loży w Teatrze Narodowym. W 1806 zajmowali ją byli urzędnicy pruscy z żonami i wówczas „najściślejszy porządek panował w loży”. Po ich wyjeździe do Berlina lożę zajął pewien Francuz dla swojej przyjaciółki – zmiennej i gadatliwej pani de la Petillitre, nieustannie głośno komentującej, wszczynającej kilka rozmów na raz i zadającej sprzeczne pytania. Po wycofaniu się Francuzów z Warszawy loża przypadła pani Dziwalskiej – słynnej z najpiękniejszych i najmodniejszych w mieście strojów żonie jednego z warszawskich adwokatów. „Przez dwie wielkie zimy, nie słychać było tylko o loży parterowej, to jest o pani Dziwalskiej i jej nieporównanych ubiorach” – pisał Witowski. Te z warszawskich modystek, których nie stać było na sprowadzanie żurnali, wysyłały do teatru swoich agentów, by móc wzorować się potem na strojach słynnej elegantki. W roku 1809, podczas wojny między Księstwem Warszawskim i Austrią, loża opustoszała – niewiele osób bywało w teatrze, panowało powszechne przygnębienie. Pewne znaczenie miał też kryzys gospodarczy, dotykający szczególnie publiczność ziemiańską. Potem zaludniła się na nowo młodymi bohaterami i asystującymi im pięknymi damami. Następnie zarekwirowali ją Westfalczycy, a niedługo później rosyjski generał, który „w szczególności dał się poznać jako człowiek światły i pełen ludzkości: dwojakie upodobanie, które w żołnierzu czystą duszę oznacza, zdobiło szlachetny jego charakter: lubił dzieci i kwiaty. Hrabina Efestion, żona jego, miała z pierwszego małżeństwa dwie córki; te on bierał na kolana w czasie sztuki tłumacząc im piękniejsze sceny w sposobie, który jeszcze więcej czynił zaszczytu jego dobremu sercu, aniżeli wiadomościom jakie miał w języku polskim”. Po generale lożę wynajęła pani Oliwińska, której głównym zajęciem podczas przedstawień były głośne rozmowy ze znajomymi. Kolejnym abonentem był staruszek, szczerze i bez skrępowania wyrażający swoje emocje, jak wzruszenie, rozbawienie, czy zachwyt.
Jak widać na powyższych przykładach przewagę miała publiczność raczej hałaśliwa, bardziej zainteresowana sobą i swoim towarzystwem niż spektaklem. Głównym celem wizyt w teatrze była chęć spędzenia wieczoru w gronie znajomych i (zwłaszcza wśród pań) pokazania się w nowych, eleganckich toaletach. Widzowie często przychodzili spóźnieni, głośno pozdrawiając dostrzeżonych na widowni przyjaciół. Ostatnimi opisanymi przez felietonistę „lokatorami” loży parterowej byli czterej młodzieńcy, „z których jeden, można literalnie powiedzieć, wygnanym został z parteru; zawsze późno przychodził, każdemu powiedzieć musiał swój diariusz […] i nigdy siedzieć nie chciał [...] nic dobrego nie rokuje dla aktorów ani słuchaczów związek osobliwszy czterech trzpiotów, z których każdy w czasie sztuki głośniej mówi od suflera”.