Niektórzy mówią, że barok był prosty, inni zaś, że zawiły. W sumie diabli wiedzą. Dla pewności opowiedzmy więc pewną barokową historię.
Epoka baroku, odmiennie od poprzedniej, renesansowej (zwłaszcza że na epokę Odrodzenie nieco za krótkie), ma opinię strasznie sfanatyzowanej religijnie. Może to i prawda, lecz też jest prawdą, że po barokowym świecie stąpały liczne hordy wolnomyślicieli, jeśli nie ateistów. W Polsce niezbyt ich znamy, lecz we Francji pamięć o nich przetrwała: nie tylko dlatego, że Republika Francuska nie przepada za Kościołem katolickim, ale też dlatego, że w dużej mierze byli Francuzami (he, he). W pamięć zapadła mi zwłaszcza jedna figura: wybitny poeta liryczny Théophile de Viau, dla co uczeńszych Francuzów – po prostu Théophile. Teofil, „kochający Boga”, tere-fere.
Była to postać cokolwiek villonowska, przynajmniej równie barwna, ba, może nawet barwniejsza. Więcej też „intelektualna”, jakkolwiek trzeba pamiętać, że Villon pisał nader kunsztowne wiersze, które Boy zarżnął dla nas piłą swego „staropolskiego” przekładu. Teofil, protestant-południowiec (ściślej ażeńczyk, tzn. urodzony w Agen), nie miał majątku ni wykształcenia, choć zdarzało się mu studiować teologię na uczelniach w jakichś Nérakach, Saumurach czy innych Montaubanach. Ale, jak Villon, lubił popić i porozrabiać, zwłaszcza w ulubionej tawernie Pomme de Pin, której – wyobraźcie sobie – dziś już nie ma, a kiedyś znajdowała się niedaleko mostu Notre Dame. I podobnie jak Villon lubował się poeta w pospolitych wdziękach. A utrzymywało Teofila własne pióro (pisał dla trup aktorskich) i czasem opieka możnych panów, m.in. potężnego księcia de Montmorency.
Poza tym, że lubił popić i porozrabiać, miał też de Viau – co gorsza i niebezpieczniejsza – poglądy ogólne i szczególne, zasadniczo niebudzące entuzjazmu Kościoła, przynajmniej jego najwpływowszej części. Były to poglądy nie za mądre, gdyż banalnie panteistyczno-mistyczne, i takie tam tego. Anno domini 1623, wraz z trzema innymi poetami, zakontrybuował był w zbiorze „Parnasse satyrique”. Skutek był taki, że wyrokiem parlamentu paryskiego jeden się wykręcił, drugiego skazano na wygnanie, trzeciego na powieszenie, czwartego zaś – na spalenie. Jak widać, władze bardzo dbały o pluralizm.
Rzecz jasna tym czwartym był Teofil, który podpadał zawsze i wszędzie, i tylko na niego postanowiono zapolować. Poeta bryknął z Paryża, ale go ucapiono i wsadzono do kozy, gdzie został poddany nie nazbyt przyjemnym przesłuchaniom, które uskuteczniano od marca 1624 roku.
„Pytanie: Zostało mu uświadomione, że wynikiem większości jego poezyj jest nie co innego, jak upowszechnienie przekonania, że nie da się rozpoznać innego Boga, jak tylko natura, której trzeba się całkowicie zawierzyć i – zapominając o chrześcijaństwie – podążać za nią jak zwierzę, zwłaszcza w odzie, która zaczyna się tak:
Szczęśliwy ten, kto tak ma,
Że wciąż idzie za
Wielką panią natury...”
„Odpowiedź: Powiedział, że nigdy nie mówił, że trzeba zawierzyć naturze ni zapominać o chrześcijaństwie, i zawsze wyznawał chrześcijaństwo.”
Starałem się dobrze oddać formę wypowiedzi prokuratora i zaręczam, że po francusku jest równie kulawo, czyli „zwierzę, zwłaszcza w odzie” = „une bête, même par l’ode”. Wierszykowi trochę zmieniłem liczbę głosek, bo w oryginale brzmi tak: „Heureux, tandis qu’il est vivant / Celui qui va toujours suivant / Le grand maitre de la nature”. W ogóle trzeba było trochę pomajstrować, zgonić „pana” na „panią”, ale nie chce być inaczej, chyba że wiersz rymowany przekładać dosłownie, co jest proste, mniej więcej tak proste, jak rura wydechowa.
Nie wikłając się w ocenę moralną prokuratora, trzeba stanowczo stwierdzić, że Teofil, człek z pewnością utalentowany i przyjemny w obcowaniu, nałgał się jak pies, choć nic mi nie wiadomo o skłonności psów do kłamstwa. Z całą pewnością wierzył w Naturę (po polsku będzie przez duże „N”), a nie w Boga chrześcijan.
No, a koniec tej opowieści będzie nieco zaskakujący. W śledztwie bowiem poeta trzymał się dzielnie – przez półtora roku nie przyznał się do czegokolwiek. I figę mu udowodniono. Teraz uwaga: skazano go tylko na wygnanie!
Oczywiście ten koniec byłby za dobry, szczęściem wszystko skończyło się porządnie, czyli źle. W kryminale bowiem Teofilowi zdrowie całkiem się popsowało i rok później wyzionął on ducha. I taka to była historia.