W XVIII wieku w Warszawie upowszechnił się sprowadzony z Włoch zwyczaj urządzania redut karnawałowych. Początkowo urządzano je dwa razy w tygodniu, potem codziennie prócz piątku i soboty, w kilku miejscach naraz. Na niektórych balach prowadzono zbiórki pieniędzy na rzecz ubogich. Najwspanialsze zabawy odbywały się w pałacu Krasińskich i w pałacu Radziwiłłowskim na Krakowskim Przedmieściu. W jednym ze swoich nieocenionych felietonów Witowski wspomina też o balach karnawałowych w pałacu Raczyńskich, polskie reduty nazywa jednak „cieniem tylko włoskich maskarad”.
W dwóch salach grały dwie orkiestry. Strój był dowolny, obowiązywały maski, a broń należało zostawić przy wejściu. W masce udział w zabawie mógł wziąć każdy, jeśli jednak ją zdjął i ujawnił swoje niskie pochodzenie, ryzykował, że zostanie wyrzucony. Spokój i bezpieczeństwo gwarantowane były przez sądy marszałkowskie, zakłócających porządek wyprowadzała Gwardia Królewska. Tańczono i grano w karty, korzystano z dość drogiego bufetu, komentowano przebrania. Reduty były też idealnym miejscem spotkań kochanków – w zamaskowanym tłumie łatwo można było zniknąć z oczu rodzinie czy małżonkowi by wynająć klucz do osobnego pokoju lub przejechać się po mieście opłaconą karetą. Wytworne towarzystwo przyjeżdżało na reduty w zasadzie głównie w celu odbywania potajemnych spotkań. Witowski wspomina o zabawnej sytuacji, kiedy to para małżonków przybyła na redutę w tajemnicy przed sobą nawzajem. Naprowadził ich na siebie, po czym, nie czekając na efekt, oddalił się.