W czasie podróży – zarówno edukacyjnych, jak i tych podejmowanych w późniejszym okresie życia przez przedstawicieli rodów szlacheckich i magnackich – zalecano zwiedzenie trzech dworów. Pierwszym winien być dwór cesarski w Wiedniu, przez wzgląd na – jak to ujął Andrzej Maksymilian Fredro – panujące tam idee chrześcijańskie. Podobnie konieczność wizyty w Wiedniu argumentował Andrzej Chryzostom Załuski, uznając go za siedzibę najważniejszego władcy chrześcijańskiego świata, a cesarza za obrońcę i „najwyższego rzecznika” chrześcijan. Kolejnym miejscem koniecznym do odwiedzenia przez podróżników z Rzeczypospolitej Obojga Narodów był dwór papieski w Rzymie. Ostatnim na liście był zaś dwór francuski w Wersalu, bo – jak przekonywał Fredro – jest to symbol etykiety, manier, ceremoniału.
W relacjach z pobytu w Wersalu dominuje uczucie zachwytu nad przebogatym wnętrzem królewskich apartamentów i pięknym założeniem ogrodowym. Dwór francuski to jednak coś więcej niż tylko ogromny budynek i jego otoczenie, to przede wszystkim miejsce spotkań wielkich ówczesnego świata. Z tego powodu w 1728 roku Stanisław Wincenty Jabłonowski zalecał swojemu kuzynowi Józefowi Aleksandrowi, by bywał w pałacu wersalskim na wszelkich audiencjach, w tym posłów zagranicznych, i innych możliwych wydarzeniach. W stworzonej dla niego instrukcji pisał wprost: „dwór francuski złożony z wielkich ludzi, trzeba często w nich się wpatrywać, tam się maniery nauczyć możesz po całej Europie najdoskonalszej”[1]. To w ramach odwiedzin na francuskim dworze miano przypatrywać się manierom elity europejskiej, zdobywać towarzyską ogładę, lecz także podziwiać uroczystości z ustalonym ceremoniałem, odbywające się w pałacu lub w jego otoczeniu.
Rada spisana przez Stanisława Wincentego Jabłonowskiego była już wcześniej wcielana w życie. W maju 1685 roku Jan Stanisław i Aleksander Jabłonowscy w czasie swojej podróży edukacyjnej podziwiali audiencję genueńskiego doży. Autor dziennika podróży z peregrynacji młodych Jabłonowskich i jednocześnie jeden z ich opiekunów, Jan Michał Kossowicz, niezwykle precyzyjnie opisał tę audiencję: gdzie Francesco Maria Lercari Imperiali skierował się po wjeździe na dziedziniec, przez które apartamenty przechodził, jakie gesty wykonywał król Ludwik XIV, a jakie jego gość. Dodatkowo skrupulatnie został opisany wygląd króla, doży i jego współtowarzyszy.
Jeszcze bardziej detalicznie opisał Kossowicz audiencję posłów Syjamu (dzisiejszej Tajlandii). W pomieszczeniu przed salą, w której odbyła się audiencja, przygotowano już wcześniej podarki od króla Syjamu dla Ludwika XIV. W sali zaś tron ze „szczerego srebra miejscami złocisty” był ustawiony na podwyższeniu. Odpowiednio przystrojono przestrzeń, w której zebrała się elita Francji: biskupi, prałaci, kawalerowie i damy dworu, a dodatkowo sala była wypełniona obserwatorami. Król pojawił się po mszy świętej, usiadł na tronie, po prawej stronie usiadł Delfin, a po lewej brat króla, dalej według hierarchii kolejni książęta. Wszyscy byli odświętnie ubrani, ozdobieni wieloma drogim klejnotami. Posłowie, których wprowadzano do sali, w drodze do tronu trzymali ręce złożone jak do pacierza, przed tronem uklękli, głową niemalże dotykając posadzki. Jeden wygłosił mowę i oddał list od króla Syjamu, Ludwik XIV zaś odpowiedział przez swojego tłumacza. Wychodząc, znów złożyli ręce, ale i kłaniali się przed królem.
Przebieg innego przyjęcia poselstwa – tym razem perskiego – znamy z zapisek opiekuna Fryderyka II (przyszłego króla Augusta III Wettyna) – Jana Kosa. Audiencja odbyła się w Wielkiej Galerii 19 lutego 1715 roku. Kos pisał, że w końcu sali, na podwyższeniu, znajdował się tron królewski, na którym Ludwik XIV - ozdobiony licznymi diamentami - siedział pod bogato haftowanym baldachimem. Przy królu zaś znajdowali się książęta krwi, których Kos wymienił w kolejności, która odzwierciedlała hierarchię. Wspomniał też, że każdy z nich był ubrany w błyszczące złotem suknie, ozdobione licznymi diamentami i innymi drogocennymi kamieniami. Po obu stronach tronu stały balustrady, za którymi Kos odnotował – znów w odpowiednim porządku – kolejne damy, a także wskazał te nieobecne. Wzdłuż całej galerii znajdowały się stopnie dla widzów, których było mnóstwo – zarówno ludzi z otoczenia króla, jak i cudzoziemców. Samych dam Kos naliczył 240. Następnie autor relacji przeszedł do niezwykle szczegółowego opisu przebiegu audiencji – przyjęcia przez Ludwika XIV listu od perskiego władcy oraz prezentu: szkatułki zawierającej „106 pereł miernej wielkości na sznurze, 200 turkusów i dwa słoiczki złote z drogim balsamem”[2]. Po wyjściu posła perskiego z galerii Ludwik XIV poszedł z książętami na mszę, po drodze jednak pokazał się z balkonu wszystkim poddanym.
Podróżnicy z Rzeczypospolitej często podziwiali wersalski ceremoniał. Jednym z popularniejszych było uczestnictwo w królewskim wstawaniu, czyli „grand lever”. Wcześniej następowało „petit lever”, czyli budzenie króla. Monarcha wstawał o godzinie ósmej rano, budzony przez kamerdynera. Następnie przybywali królewscy brat i synowie, by mogli przez chwilę porozmawiać, oraz mamka monarchy z jego okresu niemowlęcego. Grono osób się powiększało, gdy Ludwik mył ręce i wybierał perukę oraz gdy (co drugi dzień) się golił. Wówczas przechodził do innej sali, gdzie rozpoczynało się „grand lever”. Ta poranna ceremonia miała już charakter publiczny, jednak jej świadkami mogło być około stu dworzan. W swych relacjach podróżnicy z Rzeczypospolitej szczegółowo opisywali ceremonię przebierania się Ludwika z koszuli nocnej w dzienną. Czasem też wspominali, kto dostąpił zaszczytu podania jej królowi. Był to w końcu nie lada zaszczyt. Po ceremonii „grand lever” peregrynanci z Rzeczypospolitej byli często prezentowani królowi.
Podobnie – z udziałem publiczności – odbywała się poranna toaleta królowej francuskiej. Maria Leszczyńska, żona Ludwika XV, po zakończeniu ceremonii zwykła rozmawiać po polsku ze swoimi krajanami. Konwersację prowadziła chociażby z Józefem Jerzym Hylzenem rodem z Inflant, który gościł w Wersalu ze swoim opiekunem Karolem Wyrwiczem w latach 1753–1754. Maria Leszczyńska, zapewne kurtuazyjnie, ale wręcz kazała Hylzenowi od czasu do czasu się jej pokazać. Przy następnym spotkaniu młodzieniec wspomniał, że królowa „z przyzwoitą ludzkością” pytała go o zdrowie i o to, jak mu się wiedzie we Francji.
Podróżujący z Rzeczypospolitej Obojga Narodów przypatrywali się także spożywaniu obiadu. „Petit couvert” to określenie obiadu prywatnego, który król jadł w swoim apartamencie. „Grand couvert” był zaś kolacją rodziny królewskiej. Jak dokładnie podał Franciszek Ksawery Bohusz, bawiący w Wersalu w 1778 roku: „Ta tylko między jednym a drugim różnica, że prywatnie sam je jeden z królową, publicznie zaś z familią swoją, chociaż przy osobnych stolikach. Przy tym wystawują na kształt amphiteatrum jakiegoś w sali, dla licznie zawsze zgromadzonego spektatora i po ławkach siedzącego, z chórku zaś na górze kilka koncertów i arii przez śpiewaczki prześpiewanych podczas jedzenia królewskiego. Stolik podłużny wąski stoi na środku, gdzie król je z królową. Osobne takież stoliczki po bokach, gdzie jego familia i bracia. Bielizna stołowa nikczemna, potrawy nie nadto wyborne, chleb wyśmienity”[3].
Niezwykle popularną wśród peregrynantów z Rzeczypospolitej uroczystością była ceremonia Orderu Ducha Świętego. Zapewne nie bez przyczyny – odznaczenie to zostało ustanowione 31 grudnia 1578 roku przez Henryka Walezego – którego osoba w sposób szczególny łączyła Rzeczpospolitą z Francją. Henryk Walezy został wybrany królem polskim 11 maja 1573 roku, a w kolejnym roku, 30 maja, zaś został uznany królem Francji i Polskę opuścił. Jako że obydwie te daty to dzień Zesłania Ducha Świętego, to polski i francuski monarcha wybrał Ducha Świętego na patrona odznaczenia.
Kossowicz wspomina ceremonię nadania Orderu Ducha Świętego w 1686 roku. Uroczystość miała miejsce w kaplicy królewskiej. Najpierw pojawili się specjalnie przystrojeni na tę okoliczność kawalerowie Ducha Świętego, a z nimi król Ludwik XIV – z łańcuchem zakonu na ramionach. Bezpośrednio przed królem szli ci, którzy mieli zostać obdarowani najwyższym orderem Francji. W bliskości Króla Słońce, przy jego prawym boku podążał najstarszy syn, czyli Delfin, po lewej zaś – brat króla. Gdy Ludwik XIV przekroczył próg kaplicy, wybrzmiał hymn do Ducha Świętego („Veni Creator Spiritus”). Następnie rozpoczęła się msza celebrowana przez arcybiskupa, na którego szatach znajdowały się francuskie lilie oraz Orzeł i Pogoń litewska. Dla Kossowicza i zapewne jego podopiecznych było jasne, że to bezpośrednie nawiązanie do Henryka Walezego – władcy obu krajów. Wręczanie odznaczenia odbywało się po mszy. Król stał pod baldachimem, a kolejni kawalerowie podchodzili i klęknąwszy, składali przysięgę przed monarchą. Warto wspomnieć, że orderem tym zostali także odznaczeni mieszkańcy Rzeczypospolitej, wśród nich przedstawiciele rodu Sobieskich: król Jan III oraz jego synowie: Jakub Ludwik, Aleksander Benedykt i Konstanty Władysław. Drugim rodem wyróżnionym przez monarchię francuską tym odznaczeniem byli Jabłonowscy, w tym wspomniani tu Stanisław Wincenty oraz Józef Aleksander.
Ceremonia nadania Orderu Świętego Ducha przyciągała tłumy. W połowie lat 50. XVIII wieku Józef Jerzy Hylzen, przyglądając się uroczystości wspominał, że wzięło w niej udział sześćdziesięciu kawalerów Orderu, ale przybyli goście wypełniali całą Galerię Zwierciadlaną i pobliskie mniejsze sale. W swojej relacji z ceremonii Hylzen wymienił odśpiewanie pieśni „Ciebie Boga wysławiamy” („Te Deum laudamus”) i dokładnie wskazał, w których momentach król Ludwik XV klęczał i kiedy przyniesiono mu do pocałowania Ewangelię i patenę.
Zupełnie inaczej opisywał po latach tę uroczystość Julian Ursyn Niemcewicz, wspominając swój pobyt w Wersalu 15 maja 1785 roku i uczestnictwo w tej właśnie ceremonii. Jego odczucia były jednak dalekie od wcześniejszych, pełnych podziwu opisów francuskiej etykiety: „Nienasyceni nigdy Francuzi wpatrywaniem się w króla swego tak się tłumnie zjechali, iż ledwie w kaplicy dość miejsca znaleźć mogłem, bym i ja, cudzoziemiec, mógł spojrzeć na niego: wspaniałe są ubiory kawalerów orderu św. Ducha. Król z bracią swymi, Monsieur i le Comte d’Artois, siedzieli na krzesłach. Król, już niezmiernie otyły, zasypiał często: les badauds françois [gapie francuscy] każde ruszenie jego pilnie uważali unosząc się nad wszystkim. Nie słychać było, jak poszepty: «Le roy se mouche, le roy parle à Monsieur, le roy croise ses jambes, le roy s’endort» [Król wyciera nos, król mówi do starszego brata, król założył nogę na nogę, król zasypia”]; któż by był naówczas powiedział, iż w siedym lat później tenże sam lud, z taką czcią uwielbiający króla swego, na morderczy zgon jego z obojętnością patrzeć będzie”[4]. Wielkość Francji, której symbolem był dwór w Wersalu, przemijała, a Ludwik XVI nie zwracał uwagi na etykietę tak jak jego poprzednicy.
Podróżnicy z terenów Rzeczypospolitej na kartach swoich dzienników odnotowywali też udział w uroczystościach religijnych mających miejsce w Wersalu. W Zielone Świątki odbywała się procesja, w której uczestniczyli kawalerowie Orderu Ducha Świętego. Wyglądała ona tak samo jak przy nadawaniu Orderu Ducha Świętego nowym kawalerom.
Z kolei w Wielki Czwartek rano odbywała się uroczystość, w której król miał naśladować Chrystusa. W jednej z sal wersalskiego pałacu zbierano trzynastu chłopców, a w drugiej stali przygotowano trzynaście potraw. Ksiądz głosił krótkie kazanie, następnie śpiewano psalm 51. z Księgi Psalmów „Zmiłuj się nade mną, Boże” („Miserere mei, Deus”), po czym się modlono. W 1686 roku, gdy uroczystość podziwiali Kossowicz z Jabłonowskimi, król nie wcielił się w przypisaną mu rolę – udział w ceremonii zlecił Delfinowi. Po modlitwach mył on nogi owym trzynastu chłopcom, jak Jezus w trakcie Ostatniej Wieczerzy. Następnie każdy z młodzieńców dostał po talerzu, a potem przyniesiono trzynaście potraw.
Z kolei Hylzen pozostawił opis drugiej części tej uroczystości, gdy królowa Maria Leszczyńska, po modlitwach i odśpiewaniu tego samego psalmu, zbliżyła się do trzynastu wybranych dziewczynek, którym jeden dworzanin umył prawą nogę, najstarsza córka królewska ją wycierała, a następnie królowa całowała. Potem odbyła się procesja z przygotowanym w drugiej sali jedzeniem, które przynosiła królewna z damami dworskimi. Każda z potraw była przekazywana królowej, która osobiście darowała je dziewczynkom. Były to chleb, wino, bób gotowany, soczewica, ryby i ciasta. Ceremonia ta została powtórzona trzynaście razy.
Podróżnicy z Rzeczypospolitej wybierali się do Wersalu, by podziwiać ceremoniał dworskich uroczystości – zarówno świeckich, jak i religijnych – bo pod względem dworskiej etykiety nie miał on sobie równych w całej Europie. Ich barwne, szczegółowe relacje zachowane w dziennikach podróży i listach stanowią niewyczerpane źródło wiedzy i ożywiają naszą wyobraźnię.
[1] S.W. Jabłonowski, Instrukcja dla starosty buskiego jadącego do cudzych krajów, oprac. A. Markiewicz, [w:] Przestrogi i nauki dla dzieci. Instrukcje rodzicielskie (xviii w.), red. D. Żołądź-Strzelczyk, M.E Kowalczyk, Wrocław 2017, s. 73.
[2] Podróże królewicza polskiego, późniejszego króla Augusta III (Niemcy – Francya – Włochy): 1711–1717, z dyaryusza rękopiśmiennego, cz. 2, wyd. A. Kraushar, Lwów 1906–1911, s. 38.
[3] F.K. Bohusz, Dzienniki podróży, wstęp i oprac. F. Wolański, Kraków–Wrocław 2014, s. 146.
[4] J.U. Niemcewicz, Pamiętniki czasów moich, t. 1, wstęp i oprac. J. Dihm, Warszawa 1957, s. 220.
Realizacja działań online w ramach programu „Kultura Dostępna”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu.